*szpital
w Tennessee*
-
Najlepsze jedzenie szpitalne, jakie jadłem. - westchnął zadowolony
Steven, opierając się o dużą, białą poduszkę.
Axl
pokiwał głową, po czym powoli się podniósł.
-
Idę się przejść. - mruknął od niechcenia, znikając za jasną
ścianą.
Perkusista
otworzył jedynie jedno oko, a gdy drzwi sali zamknęły się,
ponownie pogrążył się w marzeniach.
Wokalista
szedł długim, przejrzystym korytarzem. Było już późne południe;
słońce chowało się za horyzontem. Uśmiechnięci lekarze i
pielęgniarki energicznie przechodzili z jednego pokoju do drugiego,
pomagając pacjentom jak tylko mogli.
Zupełnie
inaczej niż w Los Angeles. Uprzejmość i troska tych pracowników,
nie równała się nawet z najmilszym doktorem w LA. A i tak zwane
jest miastem aniołów.
*California*
Skarlet
opierała się o biurko recepcji, czekając na papierek, który w
końcu pozwoli jej zobaczyć świat. Adam stał obok Judy, trzymając
w ręku kluczyki samochodu. Joah uparł się, że dziewczyna nie może
dźwigać ciężkich rzeczy, tak więc razem z torbą, siedział na
ławce przed szpitalem, dopalając papierosa.
-
W końcu. - powiedziała uradowana, w dłoniach trzymając kawałek
kartki. - Judy, o której masz samolot?
-
O dziesiątej muszę być na lotnisku.
-
A przyjedziesz do nas jak się spakujesz? - spytała, zamykając
drzwi samochodu.
-
Pewnie. - zawiązała buta. - Właśnie, na ile jedziecie do
Irlandii?
-
Dwa tygodnie, może trzy.
-
Pod koniec stycznia wylatuję na pół roku do Szwajcarii. -
zakomunikowała nagle dziewczyna. Jak najszybciej, żeby mieć już
to z głowy.
*Tennessee*
Steve
chodził po wszystkich możliwych pokojach, ale Axla nigdzie zastać
nie mógł.
-
Przepraszam, szukam przyjaciela... Znaczy, już go mam, ale nie mogę
go znaleźć. - zagadał do lekarza przechodzącego obok.
-
Oddział psychiatryczny jest na górze. - uśmiechnął się doktor.
Perkusista
przyglądał się chwilę mężczyźnie, ale w końcu pojął, o co
mu chodziło.
-
On nie jest wymyślony! Naprawdę. Był ze mną w jednym pokoju, ale
po obiedzie gdzieś poszedł...
Medyk
spojrzał na zegarek, a za chwilę ponownie na muzyka.
-
Obiad był dwie godziny temu...
-
No właśnie! A do tej pory nie wrócił. Za godzinę musimy jechać
na lotnisko.
-
Dobrze, w takim razie... Jak wygląda pana przyjaciel?
-
Średniej długości, rude włosy...
-
Jest na oddziale ginekologiczno – położniczym. - przerwał mu
lekarz, chowając ręce do kieszeni.
Adler
popatrzył na eskulapa otumanionym wzrokiem. Zastanawiał się, co
Rose miałby robić na oddziale położniczym, przecież dziecka nie
urodzi. Chyba.
-
To dwa piętra niżej, po lewej stronie. - podpowiedział mężczyzna,
po czym zniknął w oddali korytarza.
Skołowany
blondyn, powolnym krokiem, poruszał się w stronę drzwi.
Widok,
jaki zastał perkusista był zaskakujący, ale i piękny. Wokalista
trzymał na rękach małe dziecko, rozmawiał z nim. Steve w
ostatniej chwili wycofał się z wejściem do sali. Od razu poznał,
że to Ethan. Może jednak reszta miała rację? Może Axl jest jego
ojcem? O tym wie jedynie lekarz i Skarlet.
Popcorn
zmienił swoją pozycję, a następnie powrócił do rozmyśleń. Tak
właściwie, to dlaczego jeszcze ją o to nie spytali? Ułatwiłoby
to wszystkim życie. Szczególnie jemu. Był przekonany, że to nie
dziecko Rose'a. Niemożliwe. To byłoby niemożliwe!
*California*
-
Ej, chłopaki... - zaczął Slash, wchodząc do domu z kartką
papieru w dłoni.
Izzy
podniósł głowę znad swojego zeszytu muzycznego, odłożył białą
gitarę na bok i popatrzył pytająco na Mulata. Duff jedynie ściszył
telewizor, odwracając znudzony wzrok na Hudsona.
-
Przyszedł list... a raczej propozycja, żebyśmy w Wigilię zagrali
na oddziale onkologicznym... dla dzieci. - przeczytał, następnie
gwałtownie przerzucił spojrzenie na przyjaciół.
Gitarzyści
popatrzyli po sobie nieco zaskoczeni.
-
I tak nie mamy co robić w Wigilię. - odparł spokojnie Stradlin,
powracając do swojego kajetu.
-
Też mi się podoba ten pomysł. Trzeba pokazać tym dzieciakom, co
to jest prawdziwa muzyka! - ucieszył się Saul.
-
Kiedy jest Wigilia? - zapytał basista po dłuższej chwili.
Muzycy
obdarzyli go niedowierzającym wzrokiem.
-
No co? - wzruszył ramionami.
-
24 grudnia.
-
To za dwa dni... - powiedział sam do siebie. - Wiecie, nam się ten
pomysł podoba, ale mamy jeszcze naszych uciekinierów, oni też mają
prawo głosu.
-
Proszę Cię! Steven miałby się nie zgodzić?
Blondyn
westchnął, wrócił wzrokiem na ekran telewizora, pomyślał
chwilę.
-
Róbcie co chcecie.
*szpital
w Tennessee*
Blond
włosa pielęgniarka krzątała się po oddziale ginekologicznym,
sprawdzając czy dzieci w inkubatorach nie są głodne i czy aby na
pewno tam są. Przez chwilę z uśmiechem przyglądała się Axlowi,
który trzymał dziewięciomiesięcznego dzieciaka na rękach, cicho
do niego mówiąc.
-
To prawdziwy anioł. - zaczęła w końcu rozmowę.
Rudowłosy
zaśmiał się, a następnie równie sympatycznie odpowiedział:
-
Dziękuję, ale naprawdę bliżej mi do diabła, niż anioła.
Kobieta
zerknęła na niego zdziwionym wzrokiem.
-
A... - zaciął się muzyk, do którego dopiero teraz doszło, że
chodziło o dziecko, nie o niego.
-
Już myślałam, że ojciec nigdy po niego nie przyjdzie. -
kontynuowała, składając białe pieluchy.
Rudowłosy
gwałtownie obrócił się w stronę pielęgniarki.
-
Ale ja nie jestem jego ojcem! - odparł przerażony.
Kobieta
wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, czekając na wyjaśnienia.
-
W takim razie co pan tu robi?
-
Przyszedłem go tylko odwiedzić...
-
Axl, chodź już, zaraz mamy samolot! - do pomieszczenia wtargnął
zakłopotany Popcorn, który widząc rozwój sytuacji, postanowił to
jak najszybciej przerwać.
Blondynka
bacznie odprowadziła muzyków wzrokiem, a gdy zniknęli za szklanymi
drzwiami, wróciła do pracy.
-
Idiota! Po co tam polazłeś... - westchnął Adler.
-
To nie może być moje dziecko, ma ciemne włosy. - wokalista olał
przyjaciela, zapewniając samego siebie o braku możliwości bycia
ojcem.
-
Przecież ta laska była brunetką...
William
jedynie zamordował perkusistę wzrokiem, po czym wsiadł do
taksówki.
-
Koncert dla dzieci? Jestem za! - ucieszył się Steven na wieść o
propozycji szpitalnej. - Axlowi tez pewnie się spodoba. -
zachichotał.
Reszta
zerknęła na niego jakby właśnie oznajmił, że porwało go ufo.
Nie mieli pojęcia o zajściu w Tennessee.
-
Owszem, mi też to pasuje. - odparł lekko zmieszany wokalista. -
Jakim cudem szpital poprosił nas o coś takiego... - mruknął do
siebie, wstając z fotela.
-
Ej, właśnie. - zaczął ponownie Adler. - Pytaliście się Skarlet
kto jest ojcem Ethana?
Slash
strzelił facepalma, podczas gdy Duff z Izzym wymienili ze sobą
zrezygnowane spojrzenia.
-
To kto idzie się ze mną zapytać? - zawołała radośnie.
-
Teraz? - jęknął zmęczony McKagan.
-
Tak. - przytaknął wciąż zadowolony Adler.
Był
z siebie bardzo dumny. Nikt o tym nie pomyślał, tylko on! No, jakaś
nagroda musi być...
-
Ja się chętnie przejadę. - wstał Stradlin.
-
No to może i ja... - mruknął Slash, odkładając Danielsa na bok.
- Niedługo wrócę kochanie! - ucałował butelkę, a następnie
sięgnął po czarną, skórzaną kurtkę.
Basista
jedynie wziął do ręki kluczyki, dając reszcie do zrozumienia, że
i on się na to pisze. Chociaż mu się nie chciało. Od czego są
telefony?
-
Axl? A Ty?
-
A po co mi to? Wyczułbym, gdyby to było moje dziecko. - wzruszył
ramionami, wchodząc po schodach.
-
Jak chcesz...
-
Ja tam uważam, że to jego dzieciak. - Slash z Izzym sprzeczali się
o to od dobrych, dwóch tygodni.
-
Jego? Oszalałeś? Mowy nie ma!
-
No to kogo obstawiasz? - spytał zaciekawiony gitarzysta.
-
Stevena. - odpowiedział spokojnie, jakby była to najoczywistsza
rzecz na świecie.
-
Mnie? Coś Ty, od zmysłów poodchodził?! Duff, a Ty? Jak uważasz?
- dopytywał się perkusista, co chwile doganiając przyjaciela.
-
Ja to w ogóle uważam, że jakby było nasze, to od razu by nam o
tym powiedzieli. Zresztą jest już późno, a my mamy takie
urządzenie jak telefon. - odparł lekko zirytowany, po czym wsiadł
do auta.
-
A co on taki nie w sosie? - zapytał zdziwiony Steve.
-
Lepiej się do niego nie odzywaj. - zaproponował Izzy i bez
jakichkolwiek wyjaśnień, dołączył do basisty.
Adler
stanął, poprzyglądał się przyjaciołom, a gdy wkurzony Slash
krzyknął, żeby zebrał swoje cztery litery, zaszczycił muzyków
swoją obecnością w starym samochodzie. Przez całą drogę, czyli
dokładnie 17 minut, bez przerwy gadał o Ethanie, nie dając nikomu
dojść do słowa.
-
Możesz się wreszcie zamknąć? - warknął McKagan, odwracając się
w stronę perkusisty.
Blondyn
otworzył szerzej oczy, nie poznając swojego przyjaciela. Zawsze
miły i wyrozumiały, a teraz oschły. Coś musiało go rozgniewać.
Ciekawe tylko co? Tak czy inaczej, w tym momencie nie miał zamiaru
go o to pytać, gdyż obawiał się, że basista rzuci się na niego
czy coś w tym rodzaju.
-
Skarlet jest na górze, w pokoju. - powiedział Adam, podając
kolegom napoje. - Coś się stało?
-
Nic poważnego, mamy po prostu pytanie, które nas gnębi... -
wyjaśnił Izzy, trzymając szklankę z wodą.
-
A... W porządku. Zawołać ją, czy chcecie do niej pójść?
-
Możemy zajrzeć na górę, niech się w tym stanie nie przemęcza.
-
Spokojnie, Steve, ona jest w ciąży, nie umiera. - zaśmiał się
Duff.
-
A może Ty też jesteś w ciąży? - myślał głośno perkusista,
dziwiąc się nagłą zmianą zachowania blondyna.
-
Jesteś idiotą. - podsumował basista, ruszając po schodach za
Slashem.
Adler
wzruszył ramionami, gadając do siebie pod nosem, jaki to Duff jest
zły. Na jego nieszczęście, Michael wszystko słyszał i obrócił
głowę w stronę biednego perkusisty. Przejechał po nim spojrzeniem
pełnym nienawiści, a następnie gwałtownie się zatrzymał.
-
Jak masz jakiś problem, to mi to po prostu powiedz. - rzucił w
stronę Popcorna.
-
Ja mam mieć problem? To Ty cały czas zachowujesz się, jakbyś miał
mnie zagryźć! - oburzył się blondyn.
-
Czy oni naprawdę muszą się teraz kłócić... - westchnął Saul,
opierając się o ścianę.
-
Nie wiem stary, ale my chyba nie jesteśmy tu potrzebni.
Mulat
rzucił jeszcze jedno spojrzenie na przyjaciół pozostających w
tyle, a następnie dołączył do Stradlina.
-
Cześć Skarlet, możemy wejść? - Izzy lekko zapukał do drzwi.
-
Możemy? A skąd ona ma wiedzieć, że jest nas tu aż czworo!
-
No nie powiesz mi, że nie usłyszałbyś takich hałasów. - mruknął
rytmiczny, ruchem głowy wskazując na wciąż kłócących się
muzyków.
Gitarzysta
wzruszył jedynie ramionami, uznając, że to w sumie logiczne
wytłumaczenie.
Kiedy
Harrison wyraziła zgodę na wejście, przyjaciele spokojnie weszli
do pokoju, zajmując miejsce na dużej, fioletowej kanapie. Już
mieli zacząć rozmowę, gdy do pomieszczenia wtargnął
rozzłoszczony Duffy, a zaraz za nim Steven z siniakiem na pół
twarzy. Przekraczając próg wymienili się jeszcze kilkoma
wyzwiskami, ale po przywitaniu Skarlet, ucichli.
-
Jak się czujesz? - spytał Stradlin, jeszcze niepewnie patrząc na
pokłóconych, którzy niestety siedzieli obok siebie.
-
Bardzo dobrze, dziękuję. To co Was tak gnębi? - uśmiechnęła
się, pakując ostatnie rzeczy do walizki.
-
Wtedy kiedy poszłaś do szpitala, miałaś się spotkać z
lekarzem...
-
No tak. - potwierdziła kiwnięciem głowy, przypominając sobie tę
feralną noc.
-
Zadzwonił do Ciebie, ponieważ ustalił kto jest ojcem Ethana?
Dziewczyna
zaniemówiła. Wydawało się, że przez jej głowę przechodzą
różne myśli. Bardzo dokładnie się nad czymś zastanawiała.
Siadła na łóżku, odkładając koszulę na bok. Jeszcze chwilę
utrzymywała wzrok na widoku za oknem, po czym zwróciła się do
przyjaciół.
-
Nie do końca... - odparła zmieszanym głosem. - To było nasze
hasło.
-
Jakie hasło? - zapytał po chwili zdziwiony Slash.
-
Zawodowe. - streściła.
-
Zawodowe? - powtórzył po chwili McKagan.
-
Owszem. - kiwnęła spokojnie głową, patrząc z lekkim
zakłopotaniem na rozczarowanych, ale i zaskoczonych przyjaciół.
-
Chyba nie rozumiem. - zakomunikował smutny Steven.
-
Nie musisz rozumieć, po prostu mi zaufaj.
-
Dlatego Cię wypuścili? - ankietował rytmiczny.
-
Zgadza się.
-
I nie wiesz kto jest ojcem Ethana?
-
Jeszcze nie, ale miejmy nadzieję, że niedługo się dowiem. -
westchnęła podnosząc się z łóżka. - Jak do tego dojdziemy, to
od razu dam Wam znać. - uśmiechnęła się, a następnie zamknęła
walizkę.