wtorek, 26 kwietnia 2016

9. Hello California, goodbye Tennessee.

*szpital w Tennessee*

- Najlepsze jedzenie szpitalne, jakie jadłem. - westchnął zadowolony Steven, opierając się o dużą, białą poduszkę.

Axl pokiwał głową, po czym powoli się podniósł.

- Idę się przejść. - mruknął od niechcenia, znikając za jasną ścianą.

Perkusista otworzył jedynie jedno oko, a gdy drzwi sali zamknęły się, ponownie pogrążył się w marzeniach.

Wokalista szedł długim, przejrzystym korytarzem. Było już późne południe; słońce chowało się za horyzontem. Uśmiechnięci lekarze i pielęgniarki energicznie przechodzili z jednego pokoju do drugiego, pomagając pacjentom jak tylko mogli.
Zupełnie inaczej niż w Los Angeles. Uprzejmość i troska tych pracowników, nie równała się nawet z najmilszym doktorem w LA. A i tak zwane jest miastem aniołów.

*California*

Skarlet opierała się o biurko recepcji, czekając na papierek, który w końcu pozwoli jej zobaczyć świat. Adam stał obok Judy, trzymając w ręku kluczyki samochodu. Joah uparł się, że dziewczyna nie może dźwigać ciężkich rzeczy, tak więc razem z torbą, siedział na ławce przed szpitalem, dopalając papierosa.

- W końcu. - powiedziała uradowana, w dłoniach trzymając kawałek kartki. - Judy, o której masz samolot?

- O dziesiątej muszę być na lotnisku.

- A przyjedziesz do nas jak się spakujesz? - spytała, zamykając drzwi samochodu.

- Pewnie. - zawiązała buta. - Właśnie, na ile jedziecie do Irlandii?

- Dwa tygodnie, może trzy.

- Pod koniec stycznia wylatuję na pół roku do Szwajcarii. - zakomunikowała nagle dziewczyna. Jak najszybciej, żeby mieć już to z głowy.

*Tennessee*

Steve chodził po wszystkich możliwych pokojach, ale Axla nigdzie zastać nie mógł.

- Przepraszam, szukam przyjaciela... Znaczy, już go mam, ale nie mogę go znaleźć. - zagadał do lekarza przechodzącego obok.

- Oddział psychiatryczny jest na górze. - uśmiechnął się doktor.

Perkusista przyglądał się chwilę mężczyźnie, ale w końcu pojął, o co mu chodziło.

- On nie jest wymyślony! Naprawdę. Był ze mną w jednym pokoju, ale po obiedzie gdzieś poszedł...

Medyk spojrzał na zegarek, a za chwilę ponownie na muzyka.

- Obiad był dwie godziny temu...

- No właśnie! A do tej pory nie wrócił. Za godzinę musimy jechać na lotnisko.

- Dobrze, w takim razie... Jak wygląda pana przyjaciel?

- Średniej długości, rude włosy...

- Jest na oddziale ginekologiczno – położniczym. - przerwał mu lekarz, chowając ręce do kieszeni.

Adler popatrzył na eskulapa otumanionym wzrokiem. Zastanawiał się, co Rose miałby robić na oddziale położniczym, przecież dziecka nie urodzi. Chyba.

- To dwa piętra niżej, po lewej stronie. - podpowiedział mężczyzna, po czym zniknął w oddali korytarza.

Skołowany blondyn, powolnym krokiem, poruszał się w stronę drzwi.



Widok, jaki zastał perkusista był zaskakujący, ale i piękny. Wokalista trzymał na rękach małe dziecko, rozmawiał z nim. Steve w ostatniej chwili wycofał się z wejściem do sali. Od razu poznał, że to Ethan. Może jednak reszta miała rację? Może Axl jest jego ojcem? O tym wie jedynie lekarz i Skarlet.
Popcorn zmienił swoją pozycję, a następnie powrócił do rozmyśleń. Tak właściwie, to dlaczego jeszcze ją o to nie spytali? Ułatwiłoby to wszystkim życie. Szczególnie jemu. Był przekonany, że to nie dziecko Rose'a. Niemożliwe. To byłoby niemożliwe!

*California*

- Ej, chłopaki... - zaczął Slash, wchodząc do domu z kartką papieru w dłoni.

Izzy podniósł głowę znad swojego zeszytu muzycznego, odłożył białą gitarę na bok i popatrzył pytająco na Mulata. Duff jedynie ściszył telewizor, odwracając znudzony wzrok na Hudsona.

- Przyszedł list... a raczej propozycja, żebyśmy w Wigilię zagrali na oddziale onkologicznym... dla dzieci. - przeczytał, następnie gwałtownie przerzucił spojrzenie na przyjaciół.

Gitarzyści popatrzyli po sobie nieco zaskoczeni.

- I tak nie mamy co robić w Wigilię. - odparł spokojnie Stradlin, powracając do swojego kajetu.

- Też mi się podoba ten pomysł. Trzeba pokazać tym dzieciakom, co to jest prawdziwa muzyka! - ucieszył się Saul.


- Kiedy jest Wigilia? - zapytał basista po dłuższej chwili.

Muzycy obdarzyli go niedowierzającym wzrokiem.


- No co? - wzruszył ramionami.

- 24 grudnia.

- To za dwa dni... - powiedział sam do siebie. - Wiecie, nam się ten pomysł podoba, ale mamy jeszcze naszych uciekinierów, oni też mają prawo głosu.

- Proszę Cię! Steven miałby się nie zgodzić?

Blondyn westchnął, wrócił wzrokiem na ekran telewizora, pomyślał chwilę.

- Róbcie co chcecie.



*szpital w Tennessee*

Blond włosa pielęgniarka krzątała się po oddziale ginekologicznym, sprawdzając czy dzieci w inkubatorach nie są głodne i czy aby na pewno tam są. Przez chwilę z uśmiechem przyglądała się Axlowi, który trzymał dziewięciomiesięcznego dzieciaka na rękach, cicho do niego mówiąc.

- To prawdziwy anioł. - zaczęła w końcu rozmowę.

Rudowłosy zaśmiał się, a następnie równie sympatycznie odpowiedział:

- Dziękuję, ale naprawdę bliżej mi do diabła, niż anioła.

Kobieta zerknęła na niego zdziwionym wzrokiem.

- A... - zaciął się muzyk, do którego dopiero teraz doszło, że chodziło o dziecko, nie o niego.


- Już myślałam, że ojciec nigdy po niego nie przyjdzie. - kontynuowała, składając białe pieluchy.

Rudowłosy gwałtownie obrócił się w stronę pielęgniarki.

- Ale ja nie jestem jego ojcem! - odparł przerażony.

Kobieta wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, czekając na wyjaśnienia.

- W takim razie co pan tu robi?

- Przyszedłem go tylko odwiedzić...

- Axl, chodź już, zaraz mamy samolot! - do pomieszczenia wtargnął zakłopotany Popcorn, który widząc rozwój sytuacji, postanowił to jak najszybciej przerwać.

Blondynka bacznie odprowadziła muzyków wzrokiem, a gdy zniknęli za szklanymi drzwiami, wróciła do pracy.

- Idiota! Po co tam polazłeś... - westchnął Adler.

- To nie może być moje dziecko, ma ciemne włosy. - wokalista olał przyjaciela, zapewniając samego siebie o braku możliwości bycia ojcem.

- Przecież ta laska była brunetką...

William jedynie zamordował perkusistę wzrokiem, po czym wsiadł do taksówki.



- Koncert dla dzieci? Jestem za! - ucieszył się Steven na wieść o propozycji szpitalnej. - Axlowi tez pewnie się spodoba. - zachichotał.

Reszta zerknęła na niego jakby właśnie oznajmił, że porwało go ufo. Nie mieli pojęcia o zajściu w Tennessee.

- Owszem, mi też to pasuje. - odparł lekko zmieszany wokalista. - Jakim cudem szpital poprosił nas o coś takiego... - mruknął do siebie, wstając z fotela.

- Ej, właśnie. - zaczął ponownie Adler. - Pytaliście się Skarlet kto jest ojcem Ethana?

Slash strzelił facepalma, podczas gdy Duff z Izzym wymienili ze sobą zrezygnowane spojrzenia.

- To kto idzie się ze mną zapytać? - zawołała radośnie.

- Teraz? - jęknął zmęczony McKagan.

- Tak. - przytaknął wciąż zadowolony Adler.

Był z siebie bardzo dumny. Nikt o tym nie pomyślał, tylko on! No, jakaś nagroda musi być...

- Ja się chętnie przejadę. - wstał Stradlin.

- No to może i ja... - mruknął Slash, odkładając Danielsa na bok. - Niedługo wrócę kochanie! - ucałował butelkę, a następnie sięgnął po czarną, skórzaną kurtkę.

Basista jedynie wziął do ręki kluczyki, dając reszcie do zrozumienia, że i on się na to pisze. Chociaż mu się nie chciało. Od czego są telefony?

- Axl? A Ty?

- A po co mi to? Wyczułbym, gdyby to było moje dziecko. - wzruszył ramionami, wchodząc po schodach.

- Jak chcesz...

- Ja tam uważam, że to jego dzieciak. - Slash z Izzym sprzeczali się o to od dobrych, dwóch tygodni.

- Jego? Oszalałeś? Mowy nie ma!

- No to kogo obstawiasz? - spytał zaciekawiony gitarzysta.

- Stevena. - odpowiedział spokojnie, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

- Mnie? Coś Ty, od zmysłów poodchodził?! Duff, a Ty? Jak uważasz? - dopytywał się perkusista, co chwile doganiając przyjaciela.



- Ja to w ogóle uważam, że jakby było nasze, to od razu by nam o tym powiedzieli. Zresztą jest już późno, a my mamy takie urządzenie jak telefon. - odparł lekko zirytowany, po czym wsiadł do auta.

- A co on taki nie w sosie? - zapytał zdziwiony Steve.

- Lepiej się do niego nie odzywaj. - zaproponował Izzy i bez jakichkolwiek wyjaśnień, dołączył do basisty.

Adler stanął, poprzyglądał się przyjaciołom, a gdy wkurzony Slash krzyknął, żeby zebrał swoje cztery litery, zaszczycił muzyków swoją obecnością w starym samochodzie. Przez całą drogę, czyli dokładnie 17 minut, bez przerwy gadał o Ethanie, nie dając nikomu dojść do słowa.

- Możesz się wreszcie zamknąć? - warknął McKagan, odwracając się w stronę perkusisty.


Blondyn otworzył szerzej oczy, nie poznając swojego przyjaciela. Zawsze miły i wyrozumiały, a teraz oschły. Coś musiało go rozgniewać. Ciekawe tylko co? Tak czy inaczej, w tym momencie nie miał zamiaru go o to pytać, gdyż obawiał się, że basista rzuci się na niego czy coś w tym rodzaju.


- Skarlet jest na górze, w pokoju. - powiedział Adam, podając kolegom napoje. - Coś się stało?

- Nic poważnego, mamy po prostu pytanie, które nas gnębi... - wyjaśnił Izzy, trzymając szklankę z wodą.

- A... W porządku. Zawołać ją, czy chcecie do niej pójść?

- Możemy zajrzeć na górę, niech się w tym stanie nie przemęcza.

- Spokojnie, Steve, ona jest w ciąży, nie umiera. - zaśmiał się Duff.

- A może Ty też jesteś w ciąży? - myślał głośno perkusista, dziwiąc się nagłą zmianą zachowania blondyna.

- Jesteś idiotą. - podsumował basista, ruszając po schodach za Slashem.

Adler wzruszył ramionami, gadając do siebie pod nosem, jaki to Duff jest zły. Na jego nieszczęście, Michael wszystko słyszał i obrócił głowę w stronę biednego perkusisty. Przejechał po nim spojrzeniem pełnym nienawiści, a następnie gwałtownie się zatrzymał.

- Jak masz jakiś problem, to mi to po prostu powiedz. - rzucił w stronę Popcorna.

- Ja mam mieć problem? To Ty cały czas zachowujesz się, jakbyś miał mnie zagryźć! - oburzył się blondyn.

- Czy oni naprawdę muszą się teraz kłócić... - westchnął Saul, opierając się o ścianę.

- Nie wiem stary, ale my chyba nie jesteśmy tu potrzebni.

Mulat rzucił jeszcze jedno spojrzenie na przyjaciół pozostających w tyle, a następnie dołączył do Stradlina.

- Cześć Skarlet, możemy wejść? - Izzy lekko zapukał do drzwi.

- Możemy? A skąd ona ma wiedzieć, że jest nas tu aż czworo!

- No nie powiesz mi, że nie usłyszałbyś takich hałasów. - mruknął rytmiczny, ruchem głowy wskazując na wciąż kłócących się muzyków.

Gitarzysta wzruszył jedynie ramionami, uznając, że to w sumie logiczne wytłumaczenie.
Kiedy Harrison wyraziła zgodę na wejście, przyjaciele spokojnie weszli do pokoju, zajmując miejsce na dużej, fioletowej kanapie. Już mieli zacząć rozmowę, gdy do pomieszczenia wtargnął rozzłoszczony Duffy, a zaraz za nim Steven z siniakiem na pół twarzy. Przekraczając próg wymienili się jeszcze kilkoma wyzwiskami, ale po przywitaniu Skarlet, ucichli.

- Jak się czujesz? - spytał Stradlin, jeszcze niepewnie patrząc na pokłóconych, którzy niestety siedzieli obok siebie.

- Bardzo dobrze, dziękuję. To co Was tak gnębi? - uśmiechnęła się, pakując ostatnie rzeczy do walizki.

- Wtedy kiedy poszłaś do szpitala, miałaś się spotkać z lekarzem...

- No tak. - potwierdziła kiwnięciem głowy, przypominając sobie tę feralną noc.

- Zadzwonił do Ciebie, ponieważ ustalił kto jest ojcem Ethana?

Dziewczyna zaniemówiła. Wydawało się, że przez jej głowę przechodzą różne myśli. Bardzo dokładnie się nad czymś zastanawiała. Siadła na łóżku, odkładając koszulę na bok. Jeszcze chwilę utrzymywała wzrok na widoku za oknem, po czym zwróciła się do przyjaciół.

- Nie do końca... - odparła zmieszanym głosem. - To było nasze hasło.

- Jakie hasło? - zapytał po chwili zdziwiony Slash.

- Zawodowe. - streściła.

- Zawodowe? - powtórzył po chwili McKagan.

- Owszem. - kiwnęła spokojnie głową, patrząc z lekkim zakłopotaniem na rozczarowanych, ale i zaskoczonych przyjaciół.

- Chyba nie rozumiem. - zakomunikował smutny Steven.


- Nie musisz rozumieć, po prostu mi zaufaj.

- Dlatego Cię wypuścili? - ankietował rytmiczny.

- Zgadza się.

- I nie wiesz kto jest ojcem Ethana?

- Jeszcze nie, ale miejmy nadzieję, że niedługo się dowiem. - westchnęła podnosząc się z łóżka. - Jak do tego dojdziemy, to od razu dam Wam znać. - uśmiechnęła się, a następnie zamknęła walizkę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hand Signal...Rock On