środa, 27 lipca 2016

10. Shoot to thrill

- Kto za trzy dni jedzie w trasę po Europie? - krzyknął Steve zeskakując na ostatni schodek. - My! - wydarł się jeszcze głośniej, tym razem kończąc na podłodze.

- Nie podniecaj się tak... - mruknął Izzy znad gazety.

Adler popatrzył na przyjaciela urażonym wzrokiem, ale nie odpowiedział. Rozsiadł się koło Duffa na kanapie, przełączając kanały telewizyjne.

- Ej no zostaw to! - McKagan podniósł głos, kiedy perkusista przeszkodził mu w oglądaniu jego ulubionego serialu.

- Oj daj spokój, będą to pokazywali jeszcze jutro, pojutrz... - zaciął się pudel, gdy natrafił na poranne wiadomości.

- Dzisiaj przed godziną 7, do szpitala w Tennesseea doszło do strzelaniny. Nie żyje czterech pacjentów, dwóch jest bardzo ciężko rannych. Powód ataku nie jest do końca znany... - mówiła reporterka, stojąc na tle ambulatorium. Tego samego, do którego trafił on z Axlem.

Wpatrywał się w telewizor jak zahipnotyzowany.

- Steven, wszystko dobrze? - Stradlin opuścił gazetę w dół, obserwując blondyna.

- Ze mną tak. - wzruszył ramionami. - Ale w tym szpitalu był Ethan! - oznajmił przejętym głosem.

Gitarzyści wymienili ze sobą zainteresowane spojrzenia.

- Byliście u niego? - dopytał basista.

- Tak! Znaczy, Axl był. - sprostował Adler.

- No pewnie, musiał odwiedzić synka. - mruknął Duff.

- Skąd wiesz, że to jego dziecko? - odpowiedział perkusista, przełączając kanał z powrotem na serial.

Zanim król basu otworzył usta, chłopak rzucił pilot na kanapę, po czym wyszedł z domu.
***

- No wielu rzeczy się spodziewałem, ale nie koncertu w szpitalu... i to dla dzieci! - zaczął Axl, siedząc na czerwonym fotelu limuzyny.

- Ja też nie, ale nadal boję się, że one nam coś zrobią... - westchnął Slash, co chwilę wyglądając przez okno.

- Idioto, to dzieci... - mruknął Duff, dostrajając swoją gitarę.

- I co z tego? One są groźne! - zapewniał Mulat, nie patrząc na przyjaciela.


Po dwudziestu minutach dojechali pod duży, biały budynek. Przy głównym wejściu już czaili się paparazzi, więc zespół musiał wchodzić do szpitala jakimiś kanałami. Cały cyrk miał odbyć się na stołówce.

- Więc jeszcze raz... gramy Sweet Child O' Mine, Patience, Don't Cry, Used to Love Her... - wyliczał wokalista.

- Ja chcę zagrać Welcome to the Jungle! - zgłosił się Slash.

- Nie rozumiesz, że nie możemy? Tu są dzieci! - zaprotestował rudowłosy.

- Skoro nas tu zaprosili, to na pewno wiedzą, jakie mamy piosenki. A koncert bez Welcome to the Jungle to nie koncert!

- W sumie... To Saul ma rację. - poparł go Izzy.

- I Ty Stradlin przeciwko mnie! - odparł rozgniewany Rose.

- Wydaje mi się, że nic się nie stanie nawet jak zagramy Rocket Queen... - zakomunikował Duffy, podchodząc do grupy kłócących się muzyków. - To nie są dzieci!

- Jak to?

- Oni mają po minimum piętnaście lat! Wiesz co ja robiłem, gdy byłem w ich wieku? - wytłumaczył basista, przestawiając wzmacniacz.

- Jeżeli dla personelu TO są dzieci, to co mówią o nas... - powiedział sam do siebie Adler.

- Panie Rose, telefon do pana! - przez bordową kurtynę zajrzała pielęgniarka.

- Do mnie? - zdziwił się wokalista, ale szybkim krokiem podążył za kobietą.

- Axl? - usłyszał znajomy głos w słuchawce.

- Tak, kto mó... - spytał, ale nie dokończył.

- Skarlet z tej strony.

- Hej! - przywitał się wesoło, jednak ponownie nie zdążył powiedzieć nic więcej.

- Ethana przewieźli z powrotem do szpitala w Los Angeles, dzisiaj po koncercie macie go wziąć do siebie. Niech pojedzie z Wami do Europy, tam w hotelu ktoś po niego przyjedzie.

- Coo... - dziewczyna rozłączyła się, a on stał na korytarzu jakby objawił mu się Mojżesz.

- Idziesz? - z transu wybudził go dopiero głos basisty.

Rudowłosy pokiwał głową, po czym wrócił na stołówkę.

***

- Jesteś pewien, że to była Skarlet? - zapytał Stradlin.

Axl pokiwał głową, patrząc przejętym wzrokiem po przyjaciołach.



- Skarlet, nie Skarlet, ale nie zaszkodzi go zabrać. - stwierdził Slash, zdejmując swój cylinder.

- I co i będziesz go niańczył? - zaśmiał się perkusista, wyobrażając sobie Mulata przewijającego dziecko.

- Na pewno lepiej od Ciebie. - odparł dumnie, poprawiając przy tym kurtkę.

- Tak jakby minęliśmy szpital. - mruknął Duff, siedząc po królewsku z kieliszkiem wódki, nad którym modlił się jak tylko wsiedli do auta.

- Jason! Zawracaj! - Izzy krzyknął do kierowcy, wyglądając przez okno.

Mężczyzna z piskiem opon zawrócił auto, przejechał na czerwonym świetle, spowodował wypadek i pojechał dalej. Od tak, staruszek rajdowiec.

- Zaraz, my mamy wykraść to dziecko, czy nam je wydadzą? - spytał Hudson, gdy zbliżali się do drzwi szpitala.

- Coś czuję, że będziemy musieli zabrać je stąd siłą... - odpowiedział Axl, otwierając drzwi.

- Czekaj! A ten znajomy lekarz? Może on nam pomoże? - gitarzyście nie spieszyło się do ponownej wizyty w areszcie, a tym bardziej nie w sądzie za uprowadzenie małego chłopca.

- Działamy na własną rękę. - zarządził wokalista.

- Axl, ale zastanów się. Pomysł Slasha nie jest zły. - kontynuował Duff.

- Orzeł czy reszka? - zawyrokował rudowłosy, gwałtownie odwracając się do przyjaciół.

- Orzeł. - Mulat natychmiast podjął wybór. Tak jakby na to czekał.

Rose rzucił monetą. Cała piątka schyliła się nad okrągłym pieniążkiem leżącym na ziemi. Z perspektywy personelu i pacjentów, musiał to być naprawdę przezabawny widok, ale dla muzyków była to bardzo poważna sprawa.

- Ha! Idziemy go poszukać, chodźcie. - oznajmił wesoło McKagan, kiedy to kawałek metalu upadł reszką do dołu.

Wokalista mruknął coś pod nosem, zabrał monetę i powolnie wlókł się za całą resztą grupy. Znalezienie tego jednego lekarza okazało się całkiem trudne, biorąc pod uwagę, że nie pamiętali jego nazwiska.

- Chodzimy po tym szpitalu, a przecież Ethan nie może być na izbie wytrzeźwień. - zauważył nagle basista. - Poszukajmy go gdzieś na porodówce czy coś.

- Duff ma rację, chociaż... Zaniósłbyś dziecko na otwartą salę, kiedy wiesz, że szuka go banda złoczyńców? - filozofował szatyn.

- No to gdzie go trzymają? W piwnicy?


- Nie wiem, jakbym wiedział, to byśmy nie krążyli! Chodźmy na oddziały dziecięce, tam gdzieś musi być ten doktor. Wyjaśnimy mu sprawę, zgarniemy małego i wrócimy do domu.

- Nie zapominajcie, ale lekarz ten człowiek. - westchnął zmęczony Steven. - Też ma wolne, urlopy... Może w ogóle nie ma dzisiaj dyżuru. - dokończył myśl.

- Wiecie co. - zatrzymał się Slash. - Wszyscy macie rację, a bardzo mi się to nie podoba.

- Przestańcie gadać i ruszcie się! - krzyknął szeptem Axl.

Rytmiczny machnął ręką, a już za chwilę wszyscy podążali korytarzem.

- Dzieciaki! A co Wy tu robicie? - usłyszeli nagle niski, męski głos.

Cała piątka odwróciła się w mgnieniu oka.

- W zasadzie to... szukamy pana. - odparł niepewnie wokalista.

- No to mnie znaleźliście. - uśmiechnął się lekarz. - A czemu akurat mnie? Ah! Niech zgadnę. Chcecie Ethana?

Wszyscy pokiwali głowami, ale czuli się naprawdę nieswojo. Jakoś ze Skarlet mieli pewność, że doktor nie porwie ich do szczelnie zamkniętych sal, w celu doświadczeń naukowych. Nikt z nich nie chciał zostać drugim Kapitanem Ameryką.

- Posłuchajcie mnie teraz uważnie. Chłopczyk znajduje się w pomieszczeniu dla personelu na drugim piętrze, w lewym skrzydle. Podejdźcie do drzwi, zapukajcie, powiedzcie imię dziecka i jak najprędzej stąd zmykajcie. Ale nie głównym wejściem, tylko wyjściem ewakuacyjnym. - poinstruował medyk, a następnie zniknął w jakimś tajemniczym pomieszczeniu.

Cała grupa biegiem pognała na drugie piętro, przewalając przy tym staruszków z kolacją.

- Kto puka? - spytał Saul.

- My! - zażartował Popcorn.

- Kretyn. - wybełkotał gitarzysta.

- Ciii... - Rose przyłożył palec do ust i delikatnie zastukał w drzwi.

- Słucham? - odezwał się głos zza ściany.

- Ethan. - odpowiedział wokalista.

- Co Ethan?

- Przyszliśmy po Ethana! - w głosie Rosa słychać było lekkie poirytowanie.

Po chwili słychać było przekręcający się zamek w drzwiach.

- Wiecie jak macie iść? - spytała Helga.

- Tak. - odrzekli dumnie, a następnie szybkim krokiem udali się do drzwi ewakuacyjnych.


- Dobra, Duff idź z Izzym powiadomcie Jasona, żeby podjechał limuzyną od tej strony. - zarządził Hudson. - Poczekamy z małym w toalecie.

Gitarzyści natychmiast wybiegli ze szpitala. W tym czasie, Mulat udał się z pozostałymi do łazienki.

- Poczekaj, bo czegoś nie przemyśleliśmy. - zastopował pudel. - Skąd będziemy wiedzieć, że oni JUŻ są z tej strony?

Rose wymienił ze Slashem rozczarowane spojrzenia.

- A co Wy tu robicie? - nagle do toalety wszedł ochroniarz. - Co to za dziecko? - zapytał zaskoczony, podejrzliwie patrząc na fotelik z Ethanem.

Muzycy rzucili się do wyjścia, obstawa szpitalna za nimi. Wylecieli wyjściem ewakuacyjnym, pilnując jednocześnie, żeby nie zgubić chłopca.

- Wskakujcie! - krzyknął McKagan, otwierając przyjaciołom drzwi limuzyny, którą właśnie podjechali.


Cała trójka wpakowała się do auta, umieszczając fotelik z dzieckiem w bezpiecznym miejscu. Nie zajechali daleko, kiedy to w przednim lusterku pojawiły się cztery czarne mercedesy, niewróżące niczego dobrego. Jason szybko i zwinnie skręcił w boczną uliczkę, ale gdy tylko wyjechał na główną ulicę, oprócz tajemniczych ciemnych aut, do pościgu dołączyły się radiowozy policyjne. W pewnym momencie jeden z samochodów niebezpiecznie zbliżył się do limuzyny muzyków. Mężczyzna, który pojawił się po opuszczeniu przyciemnianej szyby, oddał w stronę pojazdu kilka strzałów.

- Chyba nie są naszymi sprzymierzeńcami. - zauważył Adler

- Czuję się jak na torze wyścigowym. - bąknął basista.

Jason przyspieszył, ale kolejne dwa mercedesy usiłowały zepchnąć go na bok. Na szczęście policjant, który w zasadzie celował w auto Geffena, niechcący strzelił w oponę jednego z czarnych samochodów. W ten sposób limuzynie udało się skręcić ostro w prawo. Mercedes, który jeszcze przed chwilą rysował drzwi muzykom, wjechał w blok, torując przy tym dojazd mundurowym.
Dalsza część drogi przebiegła nieco spokojniej. Dopiero gdy dojeżdżali do Hellhouse, z uliczki wyłoniły się dwa, czarne jeepy. Kiedy Jason usiłował zawrócić, został zatrzymany przez radiowozy.
Policjanci wybiegli z pojazdów, przyjęli pozycje bojowe, a dwóch z nich bezpiecznym krokiem, podeszło do limuzyny.

- Proszę wysiąść. - mundurowy otworzył drzwi kierowcy. - Ale wszyscy! Łącznie z dzieckiem! - wydał rozkaz, a następnie odskoczył jak oparzony.

Slash wyciągnął ze sobą Ethana. Cała szóstka stanęła w kręgu. Osaczeni przez mafię, gliniarzy, celującymi do nich z pistoletów, nie widzieli żadnej szansy na ucieczkę.



Nagle nad całym tłumem zjawił się jeszcze helikopter. Mężczyźni w czerni zaczęli strzelać do latającego kawałku złomu, ale trzech z nich oberwało kulką w głowę, a reszta została ranna w inne części ciała. W tym momencie policjanci chcieli zacząć ostrzał.

- Proszę odłożyć broń i nie robić głupstw. - usłyszeli głos z nieba.

Jeden z niebieskich pociągnął za spust. W mgnieniu oka, jego wnętrzności można było zbierać jak piasek na pustyni. Cała reszta, przerażona całą sytuacją, odłożyła broń na ziemię. Z helikoptera spuszczona została drabinka.

- Cała szóstka na pokład! Łącznie z dzieckiem oczywiście.


Muzycy popatrzyli po sobie wystraszeni, ale gdy zobaczyli, jak ich szofer pewnie wspina się na górę, postanowili, że dla swojego własnego bezpieczeństwa, pójdą w jego ślady.

wtorek, 26 kwietnia 2016

9. Hello California, goodbye Tennessee.

*szpital w Tennessee*

- Najlepsze jedzenie szpitalne, jakie jadłem. - westchnął zadowolony Steven, opierając się o dużą, białą poduszkę.

Axl pokiwał głową, po czym powoli się podniósł.

- Idę się przejść. - mruknął od niechcenia, znikając za jasną ścianą.

Perkusista otworzył jedynie jedno oko, a gdy drzwi sali zamknęły się, ponownie pogrążył się w marzeniach.

Wokalista szedł długim, przejrzystym korytarzem. Było już późne południe; słońce chowało się za horyzontem. Uśmiechnięci lekarze i pielęgniarki energicznie przechodzili z jednego pokoju do drugiego, pomagając pacjentom jak tylko mogli.
Zupełnie inaczej niż w Los Angeles. Uprzejmość i troska tych pracowników, nie równała się nawet z najmilszym doktorem w LA. A i tak zwane jest miastem aniołów.

*California*

Skarlet opierała się o biurko recepcji, czekając na papierek, który w końcu pozwoli jej zobaczyć świat. Adam stał obok Judy, trzymając w ręku kluczyki samochodu. Joah uparł się, że dziewczyna nie może dźwigać ciężkich rzeczy, tak więc razem z torbą, siedział na ławce przed szpitalem, dopalając papierosa.

- W końcu. - powiedziała uradowana, w dłoniach trzymając kawałek kartki. - Judy, o której masz samolot?

- O dziesiątej muszę być na lotnisku.

- A przyjedziesz do nas jak się spakujesz? - spytała, zamykając drzwi samochodu.

- Pewnie. - zawiązała buta. - Właśnie, na ile jedziecie do Irlandii?

- Dwa tygodnie, może trzy.

- Pod koniec stycznia wylatuję na pół roku do Szwajcarii. - zakomunikowała nagle dziewczyna. Jak najszybciej, żeby mieć już to z głowy.

*Tennessee*

Steve chodził po wszystkich możliwych pokojach, ale Axla nigdzie zastać nie mógł.

- Przepraszam, szukam przyjaciela... Znaczy, już go mam, ale nie mogę go znaleźć. - zagadał do lekarza przechodzącego obok.

- Oddział psychiatryczny jest na górze. - uśmiechnął się doktor.

Perkusista przyglądał się chwilę mężczyźnie, ale w końcu pojął, o co mu chodziło.

- On nie jest wymyślony! Naprawdę. Był ze mną w jednym pokoju, ale po obiedzie gdzieś poszedł...

Medyk spojrzał na zegarek, a za chwilę ponownie na muzyka.

- Obiad był dwie godziny temu...

- No właśnie! A do tej pory nie wrócił. Za godzinę musimy jechać na lotnisko.

- Dobrze, w takim razie... Jak wygląda pana przyjaciel?

- Średniej długości, rude włosy...

- Jest na oddziale ginekologiczno – położniczym. - przerwał mu lekarz, chowając ręce do kieszeni.

Adler popatrzył na eskulapa otumanionym wzrokiem. Zastanawiał się, co Rose miałby robić na oddziale położniczym, przecież dziecka nie urodzi. Chyba.

- To dwa piętra niżej, po lewej stronie. - podpowiedział mężczyzna, po czym zniknął w oddali korytarza.

Skołowany blondyn, powolnym krokiem, poruszał się w stronę drzwi.



Widok, jaki zastał perkusista był zaskakujący, ale i piękny. Wokalista trzymał na rękach małe dziecko, rozmawiał z nim. Steve w ostatniej chwili wycofał się z wejściem do sali. Od razu poznał, że to Ethan. Może jednak reszta miała rację? Może Axl jest jego ojcem? O tym wie jedynie lekarz i Skarlet.
Popcorn zmienił swoją pozycję, a następnie powrócił do rozmyśleń. Tak właściwie, to dlaczego jeszcze ją o to nie spytali? Ułatwiłoby to wszystkim życie. Szczególnie jemu. Był przekonany, że to nie dziecko Rose'a. Niemożliwe. To byłoby niemożliwe!

*California*

- Ej, chłopaki... - zaczął Slash, wchodząc do domu z kartką papieru w dłoni.

Izzy podniósł głowę znad swojego zeszytu muzycznego, odłożył białą gitarę na bok i popatrzył pytająco na Mulata. Duff jedynie ściszył telewizor, odwracając znudzony wzrok na Hudsona.

- Przyszedł list... a raczej propozycja, żebyśmy w Wigilię zagrali na oddziale onkologicznym... dla dzieci. - przeczytał, następnie gwałtownie przerzucił spojrzenie na przyjaciół.

Gitarzyści popatrzyli po sobie nieco zaskoczeni.

- I tak nie mamy co robić w Wigilię. - odparł spokojnie Stradlin, powracając do swojego kajetu.

- Też mi się podoba ten pomysł. Trzeba pokazać tym dzieciakom, co to jest prawdziwa muzyka! - ucieszył się Saul.


- Kiedy jest Wigilia? - zapytał basista po dłuższej chwili.

Muzycy obdarzyli go niedowierzającym wzrokiem.


- No co? - wzruszył ramionami.

- 24 grudnia.

- To za dwa dni... - powiedział sam do siebie. - Wiecie, nam się ten pomysł podoba, ale mamy jeszcze naszych uciekinierów, oni też mają prawo głosu.

- Proszę Cię! Steven miałby się nie zgodzić?

Blondyn westchnął, wrócił wzrokiem na ekran telewizora, pomyślał chwilę.

- Róbcie co chcecie.



*szpital w Tennessee*

Blond włosa pielęgniarka krzątała się po oddziale ginekologicznym, sprawdzając czy dzieci w inkubatorach nie są głodne i czy aby na pewno tam są. Przez chwilę z uśmiechem przyglądała się Axlowi, który trzymał dziewięciomiesięcznego dzieciaka na rękach, cicho do niego mówiąc.

- To prawdziwy anioł. - zaczęła w końcu rozmowę.

Rudowłosy zaśmiał się, a następnie równie sympatycznie odpowiedział:

- Dziękuję, ale naprawdę bliżej mi do diabła, niż anioła.

Kobieta zerknęła na niego zdziwionym wzrokiem.

- A... - zaciął się muzyk, do którego dopiero teraz doszło, że chodziło o dziecko, nie o niego.


- Już myślałam, że ojciec nigdy po niego nie przyjdzie. - kontynuowała, składając białe pieluchy.

Rudowłosy gwałtownie obrócił się w stronę pielęgniarki.

- Ale ja nie jestem jego ojcem! - odparł przerażony.

Kobieta wbiła w niego podejrzliwe spojrzenie, czekając na wyjaśnienia.

- W takim razie co pan tu robi?

- Przyszedłem go tylko odwiedzić...

- Axl, chodź już, zaraz mamy samolot! - do pomieszczenia wtargnął zakłopotany Popcorn, który widząc rozwój sytuacji, postanowił to jak najszybciej przerwać.

Blondynka bacznie odprowadziła muzyków wzrokiem, a gdy zniknęli za szklanymi drzwiami, wróciła do pracy.

- Idiota! Po co tam polazłeś... - westchnął Adler.

- To nie może być moje dziecko, ma ciemne włosy. - wokalista olał przyjaciela, zapewniając samego siebie o braku możliwości bycia ojcem.

- Przecież ta laska była brunetką...

William jedynie zamordował perkusistę wzrokiem, po czym wsiadł do taksówki.



- Koncert dla dzieci? Jestem za! - ucieszył się Steven na wieść o propozycji szpitalnej. - Axlowi tez pewnie się spodoba. - zachichotał.

Reszta zerknęła na niego jakby właśnie oznajmił, że porwało go ufo. Nie mieli pojęcia o zajściu w Tennessee.

- Owszem, mi też to pasuje. - odparł lekko zmieszany wokalista. - Jakim cudem szpital poprosił nas o coś takiego... - mruknął do siebie, wstając z fotela.

- Ej, właśnie. - zaczął ponownie Adler. - Pytaliście się Skarlet kto jest ojcem Ethana?

Slash strzelił facepalma, podczas gdy Duff z Izzym wymienili ze sobą zrezygnowane spojrzenia.

- To kto idzie się ze mną zapytać? - zawołała radośnie.

- Teraz? - jęknął zmęczony McKagan.

- Tak. - przytaknął wciąż zadowolony Adler.

Był z siebie bardzo dumny. Nikt o tym nie pomyślał, tylko on! No, jakaś nagroda musi być...

- Ja się chętnie przejadę. - wstał Stradlin.

- No to może i ja... - mruknął Slash, odkładając Danielsa na bok. - Niedługo wrócę kochanie! - ucałował butelkę, a następnie sięgnął po czarną, skórzaną kurtkę.

Basista jedynie wziął do ręki kluczyki, dając reszcie do zrozumienia, że i on się na to pisze. Chociaż mu się nie chciało. Od czego są telefony?

- Axl? A Ty?

- A po co mi to? Wyczułbym, gdyby to było moje dziecko. - wzruszył ramionami, wchodząc po schodach.

- Jak chcesz...

- Ja tam uważam, że to jego dzieciak. - Slash z Izzym sprzeczali się o to od dobrych, dwóch tygodni.

- Jego? Oszalałeś? Mowy nie ma!

- No to kogo obstawiasz? - spytał zaciekawiony gitarzysta.

- Stevena. - odpowiedział spokojnie, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie.

- Mnie? Coś Ty, od zmysłów poodchodził?! Duff, a Ty? Jak uważasz? - dopytywał się perkusista, co chwile doganiając przyjaciela.



- Ja to w ogóle uważam, że jakby było nasze, to od razu by nam o tym powiedzieli. Zresztą jest już późno, a my mamy takie urządzenie jak telefon. - odparł lekko zirytowany, po czym wsiadł do auta.

- A co on taki nie w sosie? - zapytał zdziwiony Steve.

- Lepiej się do niego nie odzywaj. - zaproponował Izzy i bez jakichkolwiek wyjaśnień, dołączył do basisty.

Adler stanął, poprzyglądał się przyjaciołom, a gdy wkurzony Slash krzyknął, żeby zebrał swoje cztery litery, zaszczycił muzyków swoją obecnością w starym samochodzie. Przez całą drogę, czyli dokładnie 17 minut, bez przerwy gadał o Ethanie, nie dając nikomu dojść do słowa.

- Możesz się wreszcie zamknąć? - warknął McKagan, odwracając się w stronę perkusisty.


Blondyn otworzył szerzej oczy, nie poznając swojego przyjaciela. Zawsze miły i wyrozumiały, a teraz oschły. Coś musiało go rozgniewać. Ciekawe tylko co? Tak czy inaczej, w tym momencie nie miał zamiaru go o to pytać, gdyż obawiał się, że basista rzuci się na niego czy coś w tym rodzaju.


- Skarlet jest na górze, w pokoju. - powiedział Adam, podając kolegom napoje. - Coś się stało?

- Nic poważnego, mamy po prostu pytanie, które nas gnębi... - wyjaśnił Izzy, trzymając szklankę z wodą.

- A... W porządku. Zawołać ją, czy chcecie do niej pójść?

- Możemy zajrzeć na górę, niech się w tym stanie nie przemęcza.

- Spokojnie, Steve, ona jest w ciąży, nie umiera. - zaśmiał się Duff.

- A może Ty też jesteś w ciąży? - myślał głośno perkusista, dziwiąc się nagłą zmianą zachowania blondyna.

- Jesteś idiotą. - podsumował basista, ruszając po schodach za Slashem.

Adler wzruszył ramionami, gadając do siebie pod nosem, jaki to Duff jest zły. Na jego nieszczęście, Michael wszystko słyszał i obrócił głowę w stronę biednego perkusisty. Przejechał po nim spojrzeniem pełnym nienawiści, a następnie gwałtownie się zatrzymał.

- Jak masz jakiś problem, to mi to po prostu powiedz. - rzucił w stronę Popcorna.

- Ja mam mieć problem? To Ty cały czas zachowujesz się, jakbyś miał mnie zagryźć! - oburzył się blondyn.

- Czy oni naprawdę muszą się teraz kłócić... - westchnął Saul, opierając się o ścianę.

- Nie wiem stary, ale my chyba nie jesteśmy tu potrzebni.

Mulat rzucił jeszcze jedno spojrzenie na przyjaciół pozostających w tyle, a następnie dołączył do Stradlina.

- Cześć Skarlet, możemy wejść? - Izzy lekko zapukał do drzwi.

- Możemy? A skąd ona ma wiedzieć, że jest nas tu aż czworo!

- No nie powiesz mi, że nie usłyszałbyś takich hałasów. - mruknął rytmiczny, ruchem głowy wskazując na wciąż kłócących się muzyków.

Gitarzysta wzruszył jedynie ramionami, uznając, że to w sumie logiczne wytłumaczenie.
Kiedy Harrison wyraziła zgodę na wejście, przyjaciele spokojnie weszli do pokoju, zajmując miejsce na dużej, fioletowej kanapie. Już mieli zacząć rozmowę, gdy do pomieszczenia wtargnął rozzłoszczony Duffy, a zaraz za nim Steven z siniakiem na pół twarzy. Przekraczając próg wymienili się jeszcze kilkoma wyzwiskami, ale po przywitaniu Skarlet, ucichli.

- Jak się czujesz? - spytał Stradlin, jeszcze niepewnie patrząc na pokłóconych, którzy niestety siedzieli obok siebie.

- Bardzo dobrze, dziękuję. To co Was tak gnębi? - uśmiechnęła się, pakując ostatnie rzeczy do walizki.

- Wtedy kiedy poszłaś do szpitala, miałaś się spotkać z lekarzem...

- No tak. - potwierdziła kiwnięciem głowy, przypominając sobie tę feralną noc.

- Zadzwonił do Ciebie, ponieważ ustalił kto jest ojcem Ethana?

Dziewczyna zaniemówiła. Wydawało się, że przez jej głowę przechodzą różne myśli. Bardzo dokładnie się nad czymś zastanawiała. Siadła na łóżku, odkładając koszulę na bok. Jeszcze chwilę utrzymywała wzrok na widoku za oknem, po czym zwróciła się do przyjaciół.

- Nie do końca... - odparła zmieszanym głosem. - To było nasze hasło.

- Jakie hasło? - zapytał po chwili zdziwiony Slash.

- Zawodowe. - streściła.

- Zawodowe? - powtórzył po chwili McKagan.

- Owszem. - kiwnęła spokojnie głową, patrząc z lekkim zakłopotaniem na rozczarowanych, ale i zaskoczonych przyjaciół.

- Chyba nie rozumiem. - zakomunikował smutny Steven.


- Nie musisz rozumieć, po prostu mi zaufaj.

- Dlatego Cię wypuścili? - ankietował rytmiczny.

- Zgadza się.

- I nie wiesz kto jest ojcem Ethana?

- Jeszcze nie, ale miejmy nadzieję, że niedługo się dowiem. - westchnęła podnosząc się z łóżka. - Jak do tego dojdziemy, to od razu dam Wam znać. - uśmiechnęła się, a następnie zamknęła walizkę.

czwartek, 3 marca 2016

8. Hello Tennessee

- Gdzie jest do cholery moja kurtka... - mruknął pod nosem Duff, grzebiąc w szafie już dobre trzy godziny.

Cały pokój zawalony był ubraniami, które albo nie należały do żadnego członka zespołu, albo nie były już nikomu do niczego potrzebne.
Blondyn wyrzucał co chwilę kolejne szaliki, czapki i innego tego typu rzeczy, w głębi duszy mają nadzieję, że jego kochana, jeansowa, ocieplana kurtka jeszcze się odnajdzie.

- Co Ty robisz? - spytał Slash, wędrując do kuchni po sok pomarańczowy.

- Szukam kurtki. - odparł zmęczony McKagan, nie patrząc na przyjaciela.

- W tej szafie? Przecież nie była otwierana od wieków. - kontynuował zaskoczony Mulat.

- No gdzieś musi być, prawda.

Gitarzysta popatrzył dziwnym wzrokiem na Duffa, wzruszył ramionami i pognał do lodówki. Basista westchnął zrezygnowany, zdając sobie sprawę, że Saul ma rację. On sam dostrzegł tę szafę dopiero dwa miesiące temu, kiedy to pamiętnego wieczoru obudził się właśnie w niej. Początkowo myślał, że to nie jego dom, ale po wyjściu i powierzchownym przeanalizowaniu otoczenia, wywnioskował, że to jednak Hellhouse.

- 4 miesiące w niewiedzy... - powiedział cicho, wspominając ten dzień.

- Wypiłeś mój sok?! - do salonu ponownie wparował Hudson, o tyle, że tym razem nieco rozgniewany.

- Jezu, jaki sok?

- Pomarańczowy.

- Nie. - zaprzeczył blondyn, wracając do dalszego odkrywania szafy.

- To gdzie on jest?

- A skąd ja mam to wiedzieć? - spojrzał na Mulata z politowaniem. - Napij się wody. - dodał, wracając do ''pracy''.

- Ale ja mam uczulenie na wodę! - oburzył się gitarzysta.

- Slash, nie można mieć uczulenia na wodę. - jęknął Duffy.

- Ja mam.

McKagan miał zamiar pouczyć swojego przyjaciela, iż na wodę naprawdę nie da się mieć uczulenia, ale w tym samym momencie, kiedy otworzył usta, do Hellhouse'a przyszła do granic możliwości zdenerwowana Judy.

- Zgubiłaś kurtkę, czy ktoś Ci wypił sok, a masz uczulenie na wodę? - spytał zrezygnowany basista, patrząc na brunetkę.

Dziewczyna zerknęła na niego dziwnym wzrokiem, jakby nie wiedząc, o co chodzi.

- Duff, co... uczulenie na wodę... Ty jesteś normalny?

- Właśnie. Gadasz jakieś głupoty... - poparł ją Hudson.

Gdyby wzrok blondyna mógł zabić, Slash leżałby właśnie martwy. Na szczęście basista nie posiadał takiej umiejętności, a Mulat uśmiechnął się jedynie szeroko i pobiegł do pokoju. Michael westchnął cicho, a za chwilę zwrócił uwagę z powrotem na przyjaciółkę.

- No więc co się stało?

- Znowu chcą mnie przenieść do Szwajcarii. - brunetka siedziała na kanapie z założonymi rękami, patrząc na drzwi.

- Po co?

- Szef twierdzi, że tam są lepsze warunki na rozwój młodego człowieka. - wzruszyła ramionami.

- Z tego, co pamiętam, Twoja ostatnia podróż firmowa nie skończyła się dobrze. - zaśmiał się McKagan, przypominając sobie, jak to Judy zgubiła się w hotelu i musiała wracać kolejnym samolotem.

- Właśnie, gdzie jest Steven? Mam do niego sprawę. - ożywiła się Brown.

- Nie wiem, nie wrócił jeszcze...

- Jeszcze? Ile czasu można siedzieć w barze?

- W jego przypadku? Długo. Raz siedział aż cztery dni. Wyobrażasz to sobie?

***

- Izzy! Cześć! - do stolika szatyna dosiadł się Sebastian.

- Jak trasa? - spytał rytmiczny, wypijając kolejny kieliszek wódki.

- Świetnie było. Co prawda hotel taki sobie, ale jaka miła obsługa! - wybuchnął śmiechem. - Czekasz na chłopaków?

- Tak, skąd wiesz? - zdziwił się Jeff.

- Mijałem ich w wejściu, myślałem, że przygotowujecie się do koncertów, a tu nagle Ciebie spotykam!

- Próby nam się trochę rozjeżdżają. - gitarzysta bawił się, pustym już, kieliszkiem, co chwile do niego zaglądając.

Nie chciał opowiadać o problemach zespołowych, nie lubi się zwierzać. Nie dlatego, że nie ufa Bazowi, po prostu... sprawy wewnętrzne. Ulżyło mu, gdy wokalista nie wypytywał dalej, tylko zamówił kolejną kolejkę. Pić akurat może z każdym.



- Dobra, muszę do domu wracać. - wydukał pijany Izzy, opierając się o Bacha.

- Daj spokój, zostańmy jeszcze trochę. - poprosił blondyn, podnosząc dłoń, aby zamówić jeszcze więcej alkoholu.

- Ok, jedno piwo, ale potem idę. - zgodził się ostatecznie Stradlin, siadając w pozycji pionowej.

- Na trzy i do dna. - zarządził Baz.

Po 15 minutach udało im się znaleźć drzwi wyjściowe. Zimne powietrze od razu uderzyło w ich rozgrzane ciała. No bo w końcu, kto normalny nosi w zimę kurtkę.
Wlekli się ulicami, gubiąc wielokrotnie wątek rozmowy i zaczynając kolejny. Kilku przechodnich podeszło nawet do Izziego prosząc o autograf, na co rytmiczny odpowiadał im jedynie, że nie jest Robertem De Niro. Prawdziwy kłopot nadszedł, gdy usłyszeli syrenę policyjną. W przestrachu zaczęli biec ile sił w nogach, ale niestety nie udało im się uciec od przeznaczenia.

- Dobry wieczór, co panowie robią o tej godzinie na ulicy i to w takim stanie? - zapytał jeden z mundurowych.

- Gonimy jelenie. - zaśmiali się.

- Adrian, może zaprosimy nowych kolegów do samochodu? - zaproponował drugi z gliniarzy, bacznie obserwując zachowanie pijanych muzyków.

- Bardzo chętnie. - mężczyzna wysiadł, otworzył tylne drzwi samochodu i wymownie popatrzył na przyjaciół.

- Przepraszam, ale rodzice zawsze powtarzali mi, żeby nie wsiadać z nieznajomymi do auta. - odmówił kategorycznie rytmiczny, potykając się o ławkę.

- Adrian, miło mi Was poznać. - policjant wyciągnął rękę przed siebie, zachęcająco się przy tym uśmiechając.

Baz z Jeffem popatrzyli po sobie, a następnie podali dłonie mundurowemu.

- No, teraz możemy wsiadać! - zaśmiali się, zamykając za sobą drzwi auta.

***

- Myśl Slash, myśl. - Mulat siedział na kanapie przed Duffem i Brown, którzy patrzyli na niego wzrokiem, jakby gitarzysta miał co najmniej możliwości zbawienia ludzi.

- Ale to Ty go ostatni raz widziałaś! - jęknął gitarzysta.

- Judy? - basista przerzucił wzrok na przyjaciółkę.

- No... Siedział u siebie w pokoju. Powiedział mi tylko gdzie poszli Axl i Steven, a potem pobiegłam do baru... znaczy miałam pobiec do baru, ale zadzwonił szef. - wspominała powoli. - W końcu przywędrowałam tutaj. - dokończyła.

- Właśnie, a gdzie podział się Rose z tym błaznem?

- Świetnie, niedługo trasa, a połowy naszego zespołu nie ma i nie wiadomo gdzie są. - załamał się McKagan, chowając głowę w poduszkę.

Po domu rozległ się dźwięk telefonu. Oczywiście nikt nie był chętny go odebrać; wszyscy tylko podnieśli głowy i popatrzyli w owym kierunku.

- Halo? - zapytał gitarzysta, który po kilku sekundach miał już dosyć tego okropnego odgłosu. - Izzy! Gdzie Ty jesteś?

- Jedna zguba się odnalazła. - mruknęła brunetka.

- A Axl i Steven są z Tobą? - spytał z nadzieją w głosie. - Aha... Dobra, przyjedziemy jak najszybciej będziemy mogli.

- Gdzie jest? - Michael podniósł się ociężale, czując, że rytmiczny wpakował się w jakieś kłopoty.

- Izba wytrzeźwień. - wybełkotał Hudson. - Naszych z nim nie ma, ale jest Sebastian. - wzruszył ramionami, zgarniając z komody kluczyki od samochodu.



- Dzień dobry, na izbę wytrzeźwień to którędy? - spytał blondyn, opierając się łokciami o blat recepcji.

- Na drugim piętrze za metalowymi drzwiami. - odparła kobieta zapatrzona w ekran.

- Magnum to bez wątpienia najciekawszy pomysł na zabicie czasu. - uśmiechnęła się Brown, zwracając uwagę na monitor.

- Dobra, chodźcie. - machnął ręką Duffy, przyglądając się plakatom na ścianach.

Bez problemu dostali się za żelazne wrota, napotykając przy okazji kilku znajomych. Widok nieco ich zaskoczył; ludzie w szlafrokach, z kubkami kawy chodzili zaspani po korytarzu. Przypominali trochę zombie, przynajmniej takie wrażenie odniósł Slash.

- I jak my mamy znaleźć tutaj Izziego... - westchnęła dziewczyna.

- Może spytamy jakiegoś lekarza. - zaproponował McKagan, omijając ludzkie słupy.

- Hej! Tutaj!

Krzyk dobiegł z jednego z pomieszczeń. Spodziewali się Stradlina, ujrzeli Rachela.

- Cześć... - powiedział niepewnie Mulat. - Ty też tutaj?

- Nie, przyjechaliśmy po Baza. A, Izzy jest w sali obok, miałem Wam przekazać. - uśmiechnął się i zniknął za drzwiami.




- W końcu jesteście! - rytmiczny przywitał znajomych głośnym okrzykiem.

- W końcu to się może opamiętaj. - wymamrotał Duff, siadając na parapecie z paczką papierosów.

- Co?

Basista pokręcił głową, chowając zapalniczkę do kurtki.



- Jak Ty się tutaj w ogóle znalazłeś? - spytała Judy, siedząca na szafce.

- Nie wiem, jak wstałem, to już tu byłem. - odparł krótko, ale widząc wątpliwe spojrzenia znajomych, rozbudował wypowiedź. - Nie było żadnego lekarza, pielęgniarki... To wyszedłem i zapytałem ludzi. Facet w pokoju obok powiedział, że nas tutaj w nocy policja podrzuciła, ale doktor nadzorujący nie mógł się nami zająć, bo na sale operacyjną przywieźli jakiegoś kolesia mocno poszkodowanego.

- Całe szczęście, że Ty jesteś cały. - zakomunikował Hudson, kiwając przy tym głową.

- A właśnie, Axl i Steve nadal nie wrócili? - przypomniał sobie Jeff.

- Jak wychodziliśmy, to ich nie było.

- Sebastian mówił, że jak wchodził do baru, to minął ich w wejściu. - przypomniał sobie, łykając jakieś tabletki. - Witamina C. - wyjaśnił, czując na sobie podejrzliwy wzrok przyjaciółki.

- To jak, wyszli i nie wrócili? - zastanawiał się głośno blondyn, wyglądając przez okno.

- Może się zgubili? - zachichotał Slash.

- Kretyn. - mruknął McKagan.

- Ale proszę mnie nie obrażać. - upomniał się gitarzysta.

- Wiecie co... - westchnęła Judy. - Ja to pójdę odwiedzić Skarlet.

- Iść z Tobą? - zapytał Mulat.

- Nie... Omówcie jakieś sprawy koncertowe czy coś. - zaproponowała, zamykając za sobą drzwi.



- Hej, jak się czujesz? - zajrzała do sali.

- Cześć, bardzo dobrze. - uśmiechnęła się do przyjaciółki, gdy ta siadła na łóżku obok. - Przenieśli Ethana do jakiegoś bardzo tajnego miejsca. Wczoraj przyleciał po niego helikopter, podobno mały miał problemy z oddychaniem.

- Poważnie? Skąd wiesz? - zdziwiła się brunetka.

- Lekarz mi mówił. A co u Was?

- No, co prawda Gunsi nie dostali Nagrody Grammy, a Hellhouse nie zamienił się w kościół... - zaśmiała się Brown. - … ale Izzy wylądował na izbie wytrzeźwień, Axl i Steven gdzieś zniknęli, a mnie chcą wysłać do Szwajcarii.

- Po co? - szatynka zrobiła wielkie oczy, wiedząc, że jej przyjaciółki nie wysyła się nigdzie dalej niż monopolowy dwie ulice dalej, bo się zgubi.

- Lepszy rozwój i inne takie pierdoły. - odpowiedziała spokojnie. - Wiadomo już co z dzieckiem? - spytała, patrząc na brzuch Harrison.

- Jutro po południu przyjdzie ginekolog.

- Słuchaj, skoro nam udało się tu przeżyć, to o malucha możesz być spokojna. - pocieszyła ją Brown, tym samym przerywając ciszę.

- To prawda... - zaśmiała się cicho. - Właśnie, wspominałaś coś, że Axl i Steven zaginęli?

- No... - wypuściła głośno powietrze. - Nikt nie wie co się z nimi dzieje, nie wrócili do domu od wczorajszego wieczoru. Podobno wyszli z The Roxy, potem słuch o nich zaginął. - wzruszyła ramionami.

- Mam tylko nadzieję, że żaden z nich nie jest tym, co go wczoraj przywieźli. - mruknęła szatynka.

- Izzy coś wspominał...

- Brał udział w nielegalnych wyścigach motocyklowych, jechał za szybko i zderzył się z jakąś osobówką. - wytłumaczyła dziewczyna, dziwnym wzrokiem patrząc na ścianę.

- To też wiesz od lekarza? - zażartowała brunetka.

- Tak, był rano i opowiedział mi o wszystkich nowościach szpitalnych z ostatnich 24h! - przytaknęła zadowolona Harrison.

- Znaleźli chłopaków! - nagle do sali wbiegł zziajany Duff.

- Tak? A gdzie są? - zapytały pogodnie dziewczyny, spodziewając się jakiejś głupiej odpowiedzi.

- W szpitalu w Tennessee.

Obydwie popatrzyły na blondyna zdezorientowanym wzrokiem.

- Czemu w szpitalu i co oni robią w Tennessee? - pierwsza odezwała się Skarlet, której uśmiech od razu zszedł z twarzy.


- Właśnie nie wiadomo, policja próbuje ustalić. Zasadniczo nic im nie jest, jutro wieczorem mają samolot do Los Angeles.


Hand Signal...Rock On