wtorek, 20 października 2015

1. Let's start the revolution!



12.11.1988
Los Angeles



Basista siedział w kuchni z Axlem i Izzym. Slash ze Stevenem jak zwykle urzędowali w The Roxy, więc na ich towarzystwo nie można było liczyć. Poza tym, już kilka godzin temu stracili kontakt z rzeczywistością.

- Ciekawe co z tym dzieciakiem... - zaczął nagle Duff, pijąc piwo.

- Ethan... - mruknął czarnowłosy, opierając się na łokciu.

- Zastanawiam się, co z nim teraz zrobią... - myślał głośno, żywo gestykulując.

- A co mają zrobić, oddadzą do domu dziecka. - Rose wzruszył ramionami, wyjmując paczkę Marlboro.

- No przecież nie mogą. - McKagan wywrócił oczami, wiercąc się co chwile na krześle.

- Dlaczego?

- Mówiliśmy Wam... - westchnął. - Mafia szuka tego dziecka. - wyjął z lodówki sałatkę.

Axl odprowadził go wzrokiem na miejsce siedzące. Dopiero teraz zaczął słuchać historii małego Ethana, która wzbudziła w nim ciekawość.

- Dlaczego? - ponowił po chwili pytanie.

Gitarzyści wymienili zmęczone spojrzenia, po czym Stradlin mruknął coś pod nosem, odwracając się od rudowłosego.

- Jego matka wisi im podobno sporo kasy.

- Ja pierdole, przejebane. - podsumował wokalista, dopalając papierosa.

Siedzieli w ciszy jeszcze kilka minut. Ich myśli krążyły wokół sytuacji, w jakiej się znaleźli. Po części każdy z nich czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za dziecko.

- Idę na górę. - oznajmił nagle wokalista.

Wyszedł chwiejnym krokiem, przewracając się na schodach. Rytmiczny pokiwał głową z dezaprobatą, słysząc klnącego przyjaciela.

- Izzy? - zaczął po chwili Duff.

- Co?

- Myślisz, że ta kobieta jeszcze żyje?

Chłopak wypuścił głośno powietrze. W całym Hellhousie znów nastała głucha cisza, przerywana jedynie przez krople deszczu, uderzające o szybę.

- Nie wiem. Jak policja będzie coś wiedzieć, to pewnie nam powie. A jak nie, to poprosi się Skarlet żeby zapytała tego lekarza. - wstał, wyrzucając puszkę. - Też już spadam. Dobranoc.

- Ta, dobranoc. - mruknął blondyn, kończąc kolację.

Jeszcze kilka minut siedział na parapecie, zastanawiając się nad życiem Ethana. Sam jako dziecko stracił bliską ciotkę, która osierociła dwutygodniowe bliźniaki. Doskonale zdawał sobie sprawę z trudnego stanu, w jakim znalazł się chłopiec.


***

- Axl! Oddaj moje okulary! - krzyknął Slash, zbiegając na dół.

- Nie mam Twoich okularów kretynie! - wrzasnął z salonu.

Mulat stanął na ostatnim schodku, usiłując zlokalizować wokalistę.

- Musicie się tak wydzierać? Głowa mi pęka... - spod łóżka wypełznął zaspany Steven, przecierając dłonią twarz.


- Przepraszam! - Rose wydarł się perkusiście prosto do ucha, wyskakując zza kanapy.

- Zamknijcie ryje! - krzyk wydobył się z ust blondyna. 

- Oddaj moje okulary! - ponowił Hudson, olewając Popcorna.

- Nie mam Twoich okularów, ile razy mam Ci powtarzać!

- To gdzie są?!

Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. Trzy pary oczu zwróciły się w stronę wejścia.

- Ja nie otwieram. - Adler uciekł do kuchni, wywalając się przy okazji kilka razy.

Przyjaciele stali wpatrzeni w siebie. Żaden z nich nie miał najmniejszego zamiaru nawet ruszyć w tamtą stronę.

- Możecie się w końcu uspokoić, i otworzyć te jebane drzwi?! - zawołał basista z górnej toalety, susząc włosy.

- Jak tak bardzo Ci na tym zależy, to sam je sobie otwórz! - wydarł się, do granic możliwości zdenerwowany wokalista, rzucając lusterkiem o ziemie.

- Uuu... - jęknął Hudson, patrząc na rozbity przedmiot. - Siedem lat nieszczęścia stary.

Rudowłosy otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale w ostateczności pokazał przyjacielowi środkowy palec, i wrócił do swojego pokoju. Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego Rose chodzi od samego ranka wkurzony, aczkolwiek nie było to nowością. Po krótkim namyśle, Slash postanowił w końcu otworzyć drzwi, dobijającym się od kilku minut ludziom.

- Dzień... - nie dokończył, gdyż jego oczom, ukazało się dwóch funkcjonariuszy.

- Dzień dobry, komisarz Mike Franklin i aspirant Henry Terry. Czy możemy mówić z... - starszy mężczyzna zerknął na kartkę, a następnie z kamienna twarzą, ciągnął monolog – panem Hudsonem, panem McKaganem i panem Stradlinem?

Mulat stał chwilę zdezorientowany. Patrzył na policjantów spod burzy loków, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Nie przypominał sobie, żeby w ostatnim czasie, któryś z nich, wywołał bójkę, zakłócał porządek publiczny, czy cokolwiek innego, do czego mogliby się przyczepić. W dodatku do takich błahych spraw zawsze przysyłali jakiś posterunkowych, co zaniepokoiło go jeszcze bardziej.

- Wreszcie ktoś otworzył! Kto przyszedł? - spytał Duffy, zeskakując ze schodków.

- Dzień dobry. - kiwnęli mundurowi, ujrzawszy blondyna w korytarzu.

- Te, żyrafa... - zaczął gitarzysta, odwracając się w stronę przyjaciela. - Zawołaj Izziego.

Chłopak obdarzył go podejrzliwym wzrokiem, ale posłusznie zszedł na dół do sali próbnej. Nie minęła minuta, kiedy obydwaj zjawili się w progu drzwi.

- Co jest? - rytmiczny zachował wewnętrzny spokój, chowając po kieszeniach kostki gitarowe.

- Musimy zabrać panów na komisariat. - wyjaśnił komisarz, sztywny jak kij od szczotki.

- Po co? - jęknął niezadowolony Duff, wyginając usta w nieludzki sposób.

- Musimy zadać panom kilka pytań. - postawa i mina Franklina, nie zmieniała się od kilkunastu minut.

- Dobra, miejmy to już z głowy. - szatyn stanął na dwie nogi, wcześniej opierając się o ścianę.

Pewnym krokiem ruszył w stronę radiowozu. Slash spojrzał pytająco na blondyna, a w odpowiedzi uzyskał jedynie kiwnięcie głową. Nie zwracając uwagi na policjantów, dołączyli do Jeffrey'a. Mężczyźni natychmiast zaprosili muzyków do auta, po czym bardzo ostrożnie ruszyli w stronę komisariatu.

- Znowu ich zabrali? - spytał Axl, wchodząc z powrotem do salonu.

- Ciekawe czemu... - zamyślił się perkusista, leżąc na zapadającej się kanapie.

- Idziesz do Rainbow? - spytał Rose, rzucając się na fotel z kartonem soku pomarańczowego.

- Teraz?

- Wieczorem. - wziął łyka, nie odrywając wzroku od perkusisty.

- Nie mogę. Idziemy ze Slashem do Skarlet. - odpowiedział, ponownie kładąc głowę na zagłówku.

- Po co? - w głosie chłopaka słychać było lekkie zirytowanie.

- Slash ma pomóc Adamowi, bo im się gitarzysta rozchorował.

- A Ty po co tam idziesz? - co chwile popijał sok, z niecierpliwieniem czekając na Duffa albo Izziego. W sumie obojętnie kogo, ważne żeby ten ktoś poszedł z nim do Rainbow.

- No... - zmieszał się blondyn. - Dla towarzystwa... - uśmiechnął się niepewnie, spuszczając wzrok na podłogę.

Wokalista spojrzał na niego nieufnym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Dopił napój, po czym bez słowa wyszedł z domu.

***

- Przysięgam, że znam skądś to nazwisko... - zapewniał McKagan, gdy wyszli z posterunku.

- Naomi Hornet... Faktycznie, też mi coś świta. - przyznał Izzy, łapiąc po drodze taksówkę.

- A mi nie... - mruknął Saul, opierając głową o szybę, kiedy już znaleźli się w aucie. - Która godzina?

- Za osiem minut pierwsza, a co? - odwrócił się do niego Stradlin.

- Nic. Mam ochotę na Danielsa...

- Kto by się spodziewał. - zaśmiał się blondyn, szybko skrytykowany wzrokiem przez Slasha.

Po kilku minutach szaleńczej drogi, dojechali do domu. Taksówkarz przez chwilę patrzył z przerażeniem na rozpadające się ruiny Hellhousa, ale muzycy nie za bardzo się tym przejęli. Jedynie pożartowali chwilę ze starszego mężczyzny.

- Cześć! - krzyknął na wejściu Mulat, ale nie uzyskał odpowiedzi.

- No i gdzie oni są... - mruknął basista, bez większego entuzjazmu w głosie.

- Pewnie poszli pić. Bez nas! - oburzył się gitarzysta. - Mogliśmy jechać od razu do Rainbow... Albo chociaż do Whisky a Go Go... - opadł na kanapę, z której natychmiast zeskoczył z krzykiem, gdy coś się poruszyło.

- Chcesz mnie zabić?! - z wersalki wyszedł do granic możliwości wystraszony perkusista.

- Steven, co Ty robisz... w sofie? - Duff obdarzył przyjaciela zrezygnowanym spojrzeniem, a następnie zajął wygodne miejsce na fotelu.

- Śpię. - odrzekł krótko, przenosząc wzrok na Hudsona. - Poprawka, spałem.

- Przepraszam stary, ale nie spodziewałem się Ciebie akurat w kanapie!

Zdenerwowany Adler, owinął się kołdrą, a następnie krokiem skazańca, doczłapał do drzwi.

- Mnie można się wszędzie spodziewać. - powiedział tajemniczym głosem, wchodząc do pokoju.

Saul i McKagan wymienili ze sobą dość zaskoczone spojrzenia, ale nie przejmując się dłużej dziwnym zachowaniem pudla, włączyli telewizję.

***

Axl szedł jedną z ulic, znajdującą się w samym centrum Los Angeles. Mijał jakichś, jego zdaniem, dziwnych ludzi, którzy budzili w nim lekki niepokój. Momentami żałował, że w ogóle opuścił ściany Hellhousa.

- Percy! - krzyknął nagle, widząc znajomą twarz.




- Cześć stary! - przywitał się z nim różowo włosy chłopak.

- Myślałem, że wróciłeś do Pensylwanii. - razem podążyli w stronę baru Steven Grand.

- Na jakiś czas, ale jak widzisz, jestem z powrotem! Po prostu nie chciałem, żebyście umarli z tęsknoty. - zaśmiał się, wchodząc do lokalu.

Zajęli jakieś miejsca z boku pomieszczenia, które wyglądało naprawdę porządnie. Rudowłosy zdziwił się, dlaczego jeszcze nigdy tu nie zawędrowali, po czym przypomniał sobie zachowanie kolegów po kilku piwach, i problem sam się rozwiązał.

- Opowiadaj, co tam u Was. - Rose nawet nie zauważył, kiedy chłopak zdążył zniknąć, a następnie znów się pojawić. Percy to był prawdziwy człowiek duch...

- Od ostatniego czasu niewiele się zmieniło, chociaż... Znaleźliśmy dziecko przy Hellhousie.

- Wow... Ciekawie. A czyje?

- Nie wiem. To znaczy, matka tego małego prawdopodobnie musiała go gdzieś ukryć, podobno mafia jej szukała... ale nie wybrała chyba dobrego miejsca... - skrzywił się wokalista.

- Słyszałem o tym... Poważna sprawa. Wszakże wydaję mi się, że w końcu ją dopadli, tak przynajmniej mówił Charlie. - powaga pokryła twarz różowowłosego.

- Mówisz... Skąd Charlie wie takie rzeczy? - zmarszczył brwi, uważnie przyglądając się koledze.

- Jego wujek jest policjantem. Mike Franklin, może kojarzysz.

William zawiesił na chwilę wzrok na ścianie. Usiłował sobie przypomnieć, czy zna kogoś o takim nazwisku, ale jedyne co mu przyszło do głowy, to jego stary kumpel ze szkoły. Przecząco pokręcił głową.

- A jak u Ciebie? - podtrzymywał rozmowę.

- Całkiem dobrze, dostałem się na studia, więc mieszkam aktualnie w akademiku.

- No proszę, Percy i studia! A jaki kierunek?

- Kulturoznawstwo i wiedza o teatrze. - odrzekł zadowolony

Wokalista wysłał mu spojrzenie szacunku, po czym obaj wybuchnęli śmiechem. Percy był dla niego jak młodszy brat. 19-letniego chłopaka poznał kiedyś przez przypadek gdy razem ze Stevenem wracali z Rainbow. Od samego początku różowo włosy wzbudził w nim zainteresowanie, był w stanie nazwać go człowiekiem renesansu. Zaczynając od jazz'u, poprzez teologię, astronomię, i jak się okazuje, teatr, kończąc na kulturoznawstwie. Chyba nikt z jego znajomych nie posiadał tak szerokiej wiedzy, jak ten młody człowiek – Percy Jason.

środa, 14 października 2015

Prolog; 23.10.1988, Los Angeles



Now I lay me down to sleep
Pray the lord my soul to keep
If I die before I wake
Pray the lord my soul to take.



- Czy ten telewizor musi grać tak głośno? Nie da się spać... - do salonu weszła zaspana Skarlet, wzrokiem szukając swojej przyjaciółki. - Ja pierdziele, ale tu chlew... - rozejrzała się po pomieszczeniu. Z trudem przedostała się na drugi koniec pokoju, a nie należało to do najprostszych zadań. Walające się po podłodze pudełka, butelki, jedzenie stanowiły wspaniałe przeszkody.



- Jakby Ci idioci się zamknęli, to nie. - Slash wzruszył obojętnie ramionami, wskazując kciukiem na kolegów grających w karty, gdzieś z boku salonu.



Steven pokiwał jedynie głową na znak, że popiera Mulata. Oglądali horror, ale reszta zespołu przeszkadzała im ciągłym śmiechem, krzykami i innymi, dziwnymi, odgłosami.



- Zamknąć to ja mogę kogoś, gdzieś. - mruknął Axl z szatańskim uśmiechem. - Nie da się spać? Więc opowiadaj, co robiłaś w nocy?



- Wydaję mi się, że to nie Twój interes. - dziewczyna siadła koło przyjaciółki, unikając wzroku wokalisty. - Co czytasz? - zwróciła się do Judy, która jak zwykle siedziała z nosem w książce.



- Nie wiem, znalazłam to gdzieś koło etażerki. Swoją drogą, lepiej tam nie zaglądaj. - zmarszczyła brwi, podnosząc wzrok na drewniany przedmiot, nazywany w tym domu szafką.



- Aha... Dlaczego? - zmrużyła oczy, patrząc w to samo miejsce co brunetka.



- Tamte rejony pokrywa gruba warstwa kurzu, jest zsypisko butelek po alkoholu, spleśniałego jedzenia, cała masa innych nieokreślonych obiektów... Gorzej niż tu...



- To czarna dziura, dwa miesiące temu wrzuciłem tam szczoteczkę Slasha i do tej pory jej nie znalazłem! - wtrącił Adler, odwracając się w stronę dziewczyn.



- Moją szczoteczkę? - zainteresował się gitarzysta, odkładając pilot.



- No wiesz stary, swoją zostawiłem u Cher, a to było bardzo ważne doświadczenie, rozumiesz... - zmieszał się perkusista, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu.



- Ja miałem jakąś szczoteczkę? - zamyślony Hudson olał blondyna, próbując przypomnieć sobie, czy kiedykolwiek posiadał coś takiego jak szczoteczka.



- Do zębów... - podpowiadał pudel.



- Steven. - Saul położył rękę na ramieniu kolegi. - Muszę Cię zmartwić. To nie możliwe. Moja szczoteczka nadal jest u tej laski z The Roxy. - powiedział poważnym tonem, gdy przypomniał sobie, jak dwa lata temu, wyprowadził się z Hellhousa na trzy dni. Od tamtej pory ani nie odebrał swojej własności, ani nie kupił nowej.



- To czyja... - Adler przełknął głośno ślinę. - Przecież nikt oprócz Ciebie nie zostawiał jej w łazience...



- Wątpię żeby ktokolwiek w tym domu w ogóle ją miał. - mruknęła rozbawiona Judy.



- Jasne, że tak. - oburzył się Axl. - Tylko... nie są nasze. - dokończył niepewnym tonem, ale zaraz na jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.



Skarlet pokręciła głową z dezaprobatą, wpatrując się w rudowłosego niechętnym wzrokiem.

Rozmowa na temat higieny w Hellhousie, której w zasadzie nie było, została przerwana dopiero przez dzwonek do drzwi.



- Steve, Ty idziesz, masz najbliżej. - oznajmił leniwie Rose.



- Nie ma mowy, to na pewno zombie. - obraził się blondyn, zakładając ręce na klatce piersiowej.



- Duff, chodź ze mną. - podniósł się Slash, rzucając butelką za głowę.



- Boisz się sam? - zaśmiał się basista.



- Nie, ale... - speszył się gitarzysta. - Co jeżeli nie trafię?



Axl z McKaganem wybuchnęli śmiechem, ale ostatecznie Michael zgodził się pomóc Mulatowi, w tej jakże trudnej podróży do drzwi.



- Oni już nie wrócą. - perkusista siedział po turecku, na środku pokoju, patrząc w dal.



- Steven, uspokój się, to był tylko głupi film. - uspokajał go pobłażliwie Izzy.



- Nieważne, teraz moja kolej? - spytał retorycznie Rose, kładąc nogi na stolik.



***



- Tu nikogo nie ma. - powiedział Duff, rozglądając się po altance. Stare krzesło jak zwykle leżało pod drzewem, a na ulicy, z wyjątkiem siatek unoszonych przez wiatr, nie było żywej duszy.



- Uważaj! - krzyknął gitarzysta, stojąc za przyjacielem. - Oni mogą pojawić się znikąd!



- Slash, jacy oni? - zrezygnowany Michael zerknął na Hudsona. - Pewnie jakieś dzieciaki się bawiły.



Odwrócił się w stronę wejścia, wpadając na zapatrzonego Saula. Lekko zdziwiony, pomachał mu ręką przed twarzą, niestety bez skutku. Podążył wzrokiem za spojrzeniem Mulata.

Strumienie deszczu oraz błyskawice utrudniały widoczność, ale nie na tyle, aby oboje nie zauważyli małego obiektu w odległości kilku metrów.



***



- Gdzie ich wcięło? - otrzeźwiała nagle Judy.



- Mówiłem Wam, to się ze mnie śmialiście. - wzruszył ramionami nieprzejęty perkusista, nawijając na palec pasmo włosów.



Zażenowany Axl westchnął znudzony, ale podniósł się do pozycji siedzącej. Oparty o ścianę, zaczynał trzecią już butelkę piwa, tak jakoś z przyzwyczajenia.



- Duff? Slash? Co Wy tam tyle robicie? - krzyknęła zaniepokojona Skarlet wychylając się tak, aby mieć kawałek przedpokoju w polu widzenia.



- Może sąsiad przyszedł. - myślał głośno Izzy. - Ściszcie telewizor.



Brunetka posłusznie chwyciła pilot, i wyłączyła głos.



- Nie słychać rozmowy...



- Zobaczę co tam się dzieję. - wstał Stradlin, rzucając karty na bok.



Już w progu rytmiczny zderzył się z osłupiałym gitarzystą.



- Slash, co Wy robicie? - szturchnął przyjaciela.



Ten jedynie wskazał palcem na McKagana. Jeffrey zwrócił swój wzrok na basistę, ale nie zobaczył tego co oni. Blondyn zasłaniał mu cały widok.



- Duff? Czemu nie wracacie? - podszedł do Michaela.



- Mamy prezent. - odpowiedział mu dziwnym głosem, patrząc cały czas w to samo miejsce.



Dopiero teraz był w stanie dostrzec mały przedmiot. Bez zastanowienia chwycił obiekt w dłonie, i wbiegł do Hellhousa, ciągnąc za sobą przyjaciół.



- Co Wy tam przynieśliście? - zaciekawił się Rose. Wygrzebał się ze swojej mysiej nory, nawet odłożył ostrożnie alkohol.



Wszyscy zbiegli się do dużego stołu, gdzie czarnowłosy odstawił ''prezent''. Stali wmurowani, zdziwieni. Nie byli w stanie pojąć, kto i dlaczego zostawił to akurat u nich. Może pomylił adresy? Nikt tego nie wiedział. Jedno było pewne. Natychmiast trzeba było podjąć jakieś działania.







- Musimy jechać do szpitala i na policję... - odezwała się w końcu Skarlet. - Ale najpierw trzeba go ogrzać, przynieście coś ciepłego... - kontynuowała z przymkniętymi oczami.



- Skąd Ty wiesz takie rzeczy? - zdziwił się Duff, kiedy w końcu wyrwał się z szoku.



- Pracowałam dwa lata jako pielęgniarka.



Blondyn pokiwał głową z uznaniem, a następnie razem z Izzym i Slashem, naznosili do pokoju koce, kołdry, ręczniki, a nawet prześcieradła. Trochę im to zajęło, ponieważ w pierwszej kolejności trzeba było je znaleźć.



- My mamy takie rzeczy w domu? - mruknął zaskoczony rudowłosy.



Podczas gdy wszyscy zajmowali się ogrzewaniem gościa, wokalista rozmyślał nad wielce ważnymi sprawami.



- Zaraz zaraz, jak Wy chcecie zawieźć go... - przerwał, popatrzył na kocyk, po czym wrócił do swojej wypowiedzi. - … albo ją, do szpitala, skoro wszyscy pili, a nawet ja w taką pogodę nie mam zamiaru prowadzić? - siedział na fotelu niczym król i obserwował przyjaciół przez okulary przeciwsłoneczne.



- Nie za jasno? - spytała sarkastycznie Skarlet. - My nie piłyśmy.



- Jest dobrze, nie musisz się martwić.



- Ja też mogę poprowadzić. - zgłosił się radosny Adler, trzymając niemowlaka.



- Ty Steven? To ja nie jadę. - zaśmiał się McKagan, czochrając pudla. - A tak na poważnie, jedziemy wszyscy?



- Wypadałoby żeby dwie osoby zostały, może ktoś się po niego zgłosi. - Judy stała z rękami na biodrach, uważnie przyglądając się wirującemu perkusiście z dzieckiem.



- Dlaczego mówisz ''niego'', skoro to może być dziewczynka? - snuł Axl, bawiąc się w ojca chrzestnego.



- Ty jesteś normalny? - Slash zerknął na przyjaciela głaszczącego poduszkę. - Ja z nim nie zostaję. - oznajmił wzniośle, biorąc do ręki kluczyki.



- Dobra. Izzy, Steven, chodźcie. - ponagliły ich dziewczyny, które razem z gitarzystą, stały gotowe do wyjścia.



- Dlaczego ja mam z nim siedzieć? To psychopata! - zbulwersował się basista.



- Sam powiedziałeś, że nie jedziesz. - uśmiechnęła się Judy. - Nie zostawimy go samego, bo nie wiadomo co zrobi.



- Ale dlaczego akurat ja mam zostać?



- Bo... - przerwała zakłopotana brunetka.



- My jesteśmy z innej planety, cześć! - szybko dokończyła Skarlet i wypchnęła znajomych przed mieszkanie, zostawiając osamotnionego blondyna.



***



- Dobry wieczór... Jest może doktor Smith? - spytała brunetka, przyglądając się papierom zawalającym biurko.



- Mogliby tu posprzątać... - mruknęła Skarlet, opierając się plecami o ladę.



- Jest, piętro wyżej. - syknęła niechętnie pielęgniarka, darząc czarnowłosą morderczym wzrokiem, na co dziewczyna odpowiedziała szerokim uśmiechem.



Judy kiwnęła głową w ramach podziękowania, a następnie cała grupka ruszyła na poszukiwania lekarza. Prawdopodobnie gdyby nie opory perkusisty, na drugim piętrze znaleźliby się w pięć minut, ale nikt nie był w stanie opanować sytuacji.



- Doktorze! - krzyknęła w pewnym momencie Harrison wywołując u wszystkich zdziwienie i nagłe ożywienie.



Wlekli się właśnie po korytarzu, usilnie próbując kogoś znaleźć. Lekarza, pielęgniarkę, pacjenta, kogokolwiek. Byleby zabrał od nich niemowlaka.



- Skarlet! Dobrze Cię widzieć. - przywitała się z mężczyzną w podeszłym wieku.



- To są moi przyjaciele, Izzy, Slash i Steven. Judy już Pan zna. - przedstawiła wszystkich po kolei.



- A ten maluch? - zaśmiał się doktor, ruchem dłoni wskazując na dziecko.



- No właśnie... Chodzi o to, że... Znaleźliśmy je pod domem chłopaków. - wybełkotała, patrząc niepewnie na lekarza.



- To koniecznie trzeba go zbadać... Zawiadomiliście już policję? - znajomi podążyli za mężczyzną do jednej z sal.



Duże, białe pomieszczenie, wypełnione było szafkami z lekami, anatomicznymi plakatami i zdjęciami. Po prawej stronie znajdowało się łóżko dla pacjentów, a zaraz koło niego, biurko oraz krzesła. Doktor zawołał pielęgniarki, a następnie zasiadł na dużym, jasnym fotelu.



- Niestety ze względu na procedury powinniście poczekać na zewnątrz. - tłumaczył – Musimy przeprowadzić rutynową kontrolę, sprawdzić czy młody nie ma obrażeń, ale jak będziemy już coś wiedzieć, na pewno Was o tym poinformujemy. - dodał, gdy ujrzał rozczarowaną minę blondyna.



Posłusznie wyszli, zajęli miejsca przy drzwiach, w ciszy czekając na policję i pana Smith'a. Mundurowi, którzy jak zwykle nie mieli co robić, zjawili się w piętnaście minut.



- Co znowu zrobiliście? - popatrzyli z pogardą na muzyków, wyciągając kajdanki.



- Znaleźliśmy dziecko. - Mulat wzruszył ramionami, wzrokiem błądząc po korytarzu, czego gliniarze i tak nie byli w stanie dostrzec, przez nadmiar włosów gitarzysty.



- Niech pan nie zmyśla panie Hudson. - zaśmiał się ironicznie jeden z nich.



- Nie zmyślam! - oburzył się Saul.



- No zobacz Harold, nasi kochani muzycy znaleźli dziecko! Ciekawe co znajdą jutro, może auto? - szydzili policjanci, coraz bardziej denerwując Slasha.



Zacisnął mocno pięści, próbując opanować nerwy. Steven popatrzył na niego przerażony. Chciał pomóc przyjacielowi, ale nie za bardzo wiedział jak. Izzy siedział spokojnie, nie zwracając uwagi na mundurowych. Skarlet chodziła w tą i z powrotem, podobnie jak Stradlin, nie interesując się obecnością policjantów.



- O, jak dobrze, że panowie już są. - z pomieszczenia wyszedł lekarz, uradowany widokiem stróżów prawa.



- Może szanowny doktor... - zmrużył oczy, aby przeczytać, co napisane jest na plakietce - Smith wytłumaczy nam, dlaczego wezwano tutaj policję?



- To dosyć delikatna sprawa, zapraszam. - ruchem głowy prosił gliniarzy do sali.



- Co z dzieckiem? - zapytała Judy, podbiegając do doktora.



- Porozmawiamy za chwilkę, dobrze? - uśmiechnął się do przyjaciół, a następnie ponownie zniknął w białym gabinecie.



- Ile do cholery może trwać rutynowa kontrola? - niecierpliwił się Adler.



- To zależy. - mruknęła szatynka, która w końcu zajęła miejsce. - Jeżeli człowiek jest zdrowy, to nie dłużej niż dziesięć minut. Lekarz sprawdza gardło, uszy, węzły chłonne...



- A u dziecka? - przerwał jej lekko znudzony rytmiczny.



- W tym przypadku... Nawet godzinę.



- Dlaczego? - przeraził się blondyn, odwracając wzrok od drzwi.



- Musi określić w jakim wieku jest maluch, ustalić płeć, obejrzeć ewentualne obrazy zewnętrzne, czasem wewnętrzne i dodatkowo rutynowa kontrola. - wyjaśniła obojętnym tonem. - Izzy, tu nie wolno palić. - dodała po chwili, gdy zauważyła jak czarnowłosy wyjmuje papierosy.



Jeffrey westchnął ciężko, ale wedle uwagi, schował fajki. Zerknął na Stevena, który cały czas siedział z szeroko otworzonymi oczami.



- Może Ciebie też trzeba wysłać na badania? - zaproponował, wywołując śmiech u reszty zgromadzenia.



- Spadaj. - wymamrotał zezłoszczony Adler, siadając z dala od przyjaciół.



- Steven, nie obrażaj się. - poprosiła roześmiana brunetka.



Chłopak wzruszył jedynie ramionami. Znajomi popatrzyli po sobie, ale nic nie powiedzieli.



- Dziękujemy, do widzenia. - po kilku minutach policjanci wyszli, a w progu stanął lekarz.



- Kto znalazł dziecko? - zapytali, notując coś w notesach.



- Ja i kolega. - odpowiedział Mulat.



- Który kolega? - zerknął na niego mundurowy.



- Izzy. - uśmiechnął się złośliwie.



- Który z panów to... Izzy? - popatrzył na chłopaków tępym wzrokiem.



Stradlin podniósł rękę, tłumiąc w sobie śmiech.



- Będziemy musieli zabrać panów na komisariat, zapraszam. - Harold schował notes, po czym nie zwracając uwagi na muzyków, szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.



- Panie władzo! - krzyknął Saul.



- Co? - jęknął zdenerwowany, odwracając się w stronę gitarzysty.



- Bo dziecko znalazł jeszcze jeden kolega. - rytmiczny dokończył za przyjaciela, którego ogarnęła nagła euforia, i razem z Adlerem, tarzał się po podłodze.



Jasnowłosy policjant wypuścił głośno powietrze, a mina mówiła sama za siebie. Albo eksploduje, albo kogoś zabije. Jego wspólnik stał z boku, przyglądając się sytuacji. Już dawno sobie odpuścił, nie zależało mu na aresztowaniu członków najniebezpieczniejszego zespołu na świecie tak bardzo, jak Haroldowi. W sumie nikt nie wiedział dlaczego sierżant nienawidzi akurat tych muzyków.



- Który? - zapytał po chwili, gdy udało mu się opanować emocje.



- No... Nie ma go tu. - Mulat uniósł obojętnie ramionami, a na jego twarzy pojawiło się udawane zmartwienie.



- Jacob, zabierz ich do auta, bo nie wytrzymam! - rzucił czapką garnizonową w kąt, wybiegając ze szpitala.



Znajomi wybuchnęli gromkim śmiechem, ale po chwili Stradlin wstał, dołączając do policjanta.



- Spotkamy się w Hellhousie! - podniósł rękę w geście pożegnalnym, znikając za drzwiami wyjściowymi.



- Wiadomo już coś doktorze? - spytała w końcu Skarlet, a cała reszta skupiła swój wzrok na mężczyźnie w kitlu.



- Tak, chodźcie dzieci. - weszli do tego samego pomieszczenia, z którego parędziesiąt minut temu ich wyproszono. - Usiądźcie. - dopowiedział, gdy spostrzegł dziwne spojrzenie znajomych.



- Gdzie jest maluch? - Judy jeszcze raz rozejrzała się po gabinecie.



- Właśnie chcę Wam to wytłumaczyć. - jedynie czarnowłosa od początku wyczekiwała na opinię lekarza.



- A to chłopiec czy dziewczynka? - przerwał mu perkusista, ale przeprosił, kiedy napotkał karcące spojrzenie pana Smith'a.



- Odpowiadając na Twoje pytanie, chłopiec. - zaczął ponownie medyk. - Ma około siedmiu miesięcy. Był w stanie hibernacji, musiał leżeć na mrozie bardzo długo. Jest teraz pod opieką specjalistów, robią mu dokładniejsze badania.



- Ile? - dopytywała się była pielęgniarka.



- Dwa, a może trzy dni. Ma zapalenie płuc oraz opon mózgowych. Poza tym... - przerwał, litościwym wzrokiem patrząc na szatynkę. - maluch krwawił wewnątrz czaszki. 



Skarlet przełknęła głośno ślinę, z przerażeniem wpatrując się w doktora.



- Przecież w siódmym miesiącu to nie powinno mieć miejsca... - wymamrotała, spuszczając głowę. - Podejrzewa pan uraz wewnętrzny?



- Najprawdopodobniej.



- Ja nic nie rozumiem... - westchnął blondyn, opierając się o ścianę.



- Wyjaśnię Ci w domu. - zapewniła go dziewczyna.



Na jej twarzy wciąż malował się niepokój. Widać było, iż intensywnie nad czymś myśli.



- To cud, że przeżył. - dodał po chwili, przerywając głuchą ciszę.



Wszyscy pokiwali niemrawo głowami, ale w głębi duszy, cieszyli się z tego jednego, krótkiego, zdania. Poczuli wewnętrzny spokój, byli pewni, że dziecko jest już bezpieczne. Ale co dalej?j?
Hand Signal...Rock On