wtorek, 20 października 2015

1. Let's start the revolution!



12.11.1988
Los Angeles



Basista siedział w kuchni z Axlem i Izzym. Slash ze Stevenem jak zwykle urzędowali w The Roxy, więc na ich towarzystwo nie można było liczyć. Poza tym, już kilka godzin temu stracili kontakt z rzeczywistością.

- Ciekawe co z tym dzieciakiem... - zaczął nagle Duff, pijąc piwo.

- Ethan... - mruknął czarnowłosy, opierając się na łokciu.

- Zastanawiam się, co z nim teraz zrobią... - myślał głośno, żywo gestykulując.

- A co mają zrobić, oddadzą do domu dziecka. - Rose wzruszył ramionami, wyjmując paczkę Marlboro.

- No przecież nie mogą. - McKagan wywrócił oczami, wiercąc się co chwile na krześle.

- Dlaczego?

- Mówiliśmy Wam... - westchnął. - Mafia szuka tego dziecka. - wyjął z lodówki sałatkę.

Axl odprowadził go wzrokiem na miejsce siedzące. Dopiero teraz zaczął słuchać historii małego Ethana, która wzbudziła w nim ciekawość.

- Dlaczego? - ponowił po chwili pytanie.

Gitarzyści wymienili zmęczone spojrzenia, po czym Stradlin mruknął coś pod nosem, odwracając się od rudowłosego.

- Jego matka wisi im podobno sporo kasy.

- Ja pierdole, przejebane. - podsumował wokalista, dopalając papierosa.

Siedzieli w ciszy jeszcze kilka minut. Ich myśli krążyły wokół sytuacji, w jakiej się znaleźli. Po części każdy z nich czuł się w jakiś sposób odpowiedzialny za dziecko.

- Idę na górę. - oznajmił nagle wokalista.

Wyszedł chwiejnym krokiem, przewracając się na schodach. Rytmiczny pokiwał głową z dezaprobatą, słysząc klnącego przyjaciela.

- Izzy? - zaczął po chwili Duff.

- Co?

- Myślisz, że ta kobieta jeszcze żyje?

Chłopak wypuścił głośno powietrze. W całym Hellhousie znów nastała głucha cisza, przerywana jedynie przez krople deszczu, uderzające o szybę.

- Nie wiem. Jak policja będzie coś wiedzieć, to pewnie nam powie. A jak nie, to poprosi się Skarlet żeby zapytała tego lekarza. - wstał, wyrzucając puszkę. - Też już spadam. Dobranoc.

- Ta, dobranoc. - mruknął blondyn, kończąc kolację.

Jeszcze kilka minut siedział na parapecie, zastanawiając się nad życiem Ethana. Sam jako dziecko stracił bliską ciotkę, która osierociła dwutygodniowe bliźniaki. Doskonale zdawał sobie sprawę z trudnego stanu, w jakim znalazł się chłopiec.


***

- Axl! Oddaj moje okulary! - krzyknął Slash, zbiegając na dół.

- Nie mam Twoich okularów kretynie! - wrzasnął z salonu.

Mulat stanął na ostatnim schodku, usiłując zlokalizować wokalistę.

- Musicie się tak wydzierać? Głowa mi pęka... - spod łóżka wypełznął zaspany Steven, przecierając dłonią twarz.


- Przepraszam! - Rose wydarł się perkusiście prosto do ucha, wyskakując zza kanapy.

- Zamknijcie ryje! - krzyk wydobył się z ust blondyna. 

- Oddaj moje okulary! - ponowił Hudson, olewając Popcorna.

- Nie mam Twoich okularów, ile razy mam Ci powtarzać!

- To gdzie są?!

Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. Trzy pary oczu zwróciły się w stronę wejścia.

- Ja nie otwieram. - Adler uciekł do kuchni, wywalając się przy okazji kilka razy.

Przyjaciele stali wpatrzeni w siebie. Żaden z nich nie miał najmniejszego zamiaru nawet ruszyć w tamtą stronę.

- Możecie się w końcu uspokoić, i otworzyć te jebane drzwi?! - zawołał basista z górnej toalety, susząc włosy.

- Jak tak bardzo Ci na tym zależy, to sam je sobie otwórz! - wydarł się, do granic możliwości zdenerwowany wokalista, rzucając lusterkiem o ziemie.

- Uuu... - jęknął Hudson, patrząc na rozbity przedmiot. - Siedem lat nieszczęścia stary.

Rudowłosy otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale w ostateczności pokazał przyjacielowi środkowy palec, i wrócił do swojego pokoju. Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego Rose chodzi od samego ranka wkurzony, aczkolwiek nie było to nowością. Po krótkim namyśle, Slash postanowił w końcu otworzyć drzwi, dobijającym się od kilku minut ludziom.

- Dzień... - nie dokończył, gdyż jego oczom, ukazało się dwóch funkcjonariuszy.

- Dzień dobry, komisarz Mike Franklin i aspirant Henry Terry. Czy możemy mówić z... - starszy mężczyzna zerknął na kartkę, a następnie z kamienna twarzą, ciągnął monolog – panem Hudsonem, panem McKaganem i panem Stradlinem?

Mulat stał chwilę zdezorientowany. Patrzył na policjantów spod burzy loków, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Nie przypominał sobie, żeby w ostatnim czasie, któryś z nich, wywołał bójkę, zakłócał porządek publiczny, czy cokolwiek innego, do czego mogliby się przyczepić. W dodatku do takich błahych spraw zawsze przysyłali jakiś posterunkowych, co zaniepokoiło go jeszcze bardziej.

- Wreszcie ktoś otworzył! Kto przyszedł? - spytał Duffy, zeskakując ze schodków.

- Dzień dobry. - kiwnęli mundurowi, ujrzawszy blondyna w korytarzu.

- Te, żyrafa... - zaczął gitarzysta, odwracając się w stronę przyjaciela. - Zawołaj Izziego.

Chłopak obdarzył go podejrzliwym wzrokiem, ale posłusznie zszedł na dół do sali próbnej. Nie minęła minuta, kiedy obydwaj zjawili się w progu drzwi.

- Co jest? - rytmiczny zachował wewnętrzny spokój, chowając po kieszeniach kostki gitarowe.

- Musimy zabrać panów na komisariat. - wyjaśnił komisarz, sztywny jak kij od szczotki.

- Po co? - jęknął niezadowolony Duff, wyginając usta w nieludzki sposób.

- Musimy zadać panom kilka pytań. - postawa i mina Franklina, nie zmieniała się od kilkunastu minut.

- Dobra, miejmy to już z głowy. - szatyn stanął na dwie nogi, wcześniej opierając się o ścianę.

Pewnym krokiem ruszył w stronę radiowozu. Slash spojrzał pytająco na blondyna, a w odpowiedzi uzyskał jedynie kiwnięcie głową. Nie zwracając uwagi na policjantów, dołączyli do Jeffrey'a. Mężczyźni natychmiast zaprosili muzyków do auta, po czym bardzo ostrożnie ruszyli w stronę komisariatu.

- Znowu ich zabrali? - spytał Axl, wchodząc z powrotem do salonu.

- Ciekawe czemu... - zamyślił się perkusista, leżąc na zapadającej się kanapie.

- Idziesz do Rainbow? - spytał Rose, rzucając się na fotel z kartonem soku pomarańczowego.

- Teraz?

- Wieczorem. - wziął łyka, nie odrywając wzroku od perkusisty.

- Nie mogę. Idziemy ze Slashem do Skarlet. - odpowiedział, ponownie kładąc głowę na zagłówku.

- Po co? - w głosie chłopaka słychać było lekkie zirytowanie.

- Slash ma pomóc Adamowi, bo im się gitarzysta rozchorował.

- A Ty po co tam idziesz? - co chwile popijał sok, z niecierpliwieniem czekając na Duffa albo Izziego. W sumie obojętnie kogo, ważne żeby ten ktoś poszedł z nim do Rainbow.

- No... - zmieszał się blondyn. - Dla towarzystwa... - uśmiechnął się niepewnie, spuszczając wzrok na podłogę.

Wokalista spojrzał na niego nieufnym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Dopił napój, po czym bez słowa wyszedł z domu.

***

- Przysięgam, że znam skądś to nazwisko... - zapewniał McKagan, gdy wyszli z posterunku.

- Naomi Hornet... Faktycznie, też mi coś świta. - przyznał Izzy, łapiąc po drodze taksówkę.

- A mi nie... - mruknął Saul, opierając głową o szybę, kiedy już znaleźli się w aucie. - Która godzina?

- Za osiem minut pierwsza, a co? - odwrócił się do niego Stradlin.

- Nic. Mam ochotę na Danielsa...

- Kto by się spodziewał. - zaśmiał się blondyn, szybko skrytykowany wzrokiem przez Slasha.

Po kilku minutach szaleńczej drogi, dojechali do domu. Taksówkarz przez chwilę patrzył z przerażeniem na rozpadające się ruiny Hellhousa, ale muzycy nie za bardzo się tym przejęli. Jedynie pożartowali chwilę ze starszego mężczyzny.

- Cześć! - krzyknął na wejściu Mulat, ale nie uzyskał odpowiedzi.

- No i gdzie oni są... - mruknął basista, bez większego entuzjazmu w głosie.

- Pewnie poszli pić. Bez nas! - oburzył się gitarzysta. - Mogliśmy jechać od razu do Rainbow... Albo chociaż do Whisky a Go Go... - opadł na kanapę, z której natychmiast zeskoczył z krzykiem, gdy coś się poruszyło.

- Chcesz mnie zabić?! - z wersalki wyszedł do granic możliwości wystraszony perkusista.

- Steven, co Ty robisz... w sofie? - Duff obdarzył przyjaciela zrezygnowanym spojrzeniem, a następnie zajął wygodne miejsce na fotelu.

- Śpię. - odrzekł krótko, przenosząc wzrok na Hudsona. - Poprawka, spałem.

- Przepraszam stary, ale nie spodziewałem się Ciebie akurat w kanapie!

Zdenerwowany Adler, owinął się kołdrą, a następnie krokiem skazańca, doczłapał do drzwi.

- Mnie można się wszędzie spodziewać. - powiedział tajemniczym głosem, wchodząc do pokoju.

Saul i McKagan wymienili ze sobą dość zaskoczone spojrzenia, ale nie przejmując się dłużej dziwnym zachowaniem pudla, włączyli telewizję.

***

Axl szedł jedną z ulic, znajdującą się w samym centrum Los Angeles. Mijał jakichś, jego zdaniem, dziwnych ludzi, którzy budzili w nim lekki niepokój. Momentami żałował, że w ogóle opuścił ściany Hellhousa.

- Percy! - krzyknął nagle, widząc znajomą twarz.




- Cześć stary! - przywitał się z nim różowo włosy chłopak.

- Myślałem, że wróciłeś do Pensylwanii. - razem podążyli w stronę baru Steven Grand.

- Na jakiś czas, ale jak widzisz, jestem z powrotem! Po prostu nie chciałem, żebyście umarli z tęsknoty. - zaśmiał się, wchodząc do lokalu.

Zajęli jakieś miejsca z boku pomieszczenia, które wyglądało naprawdę porządnie. Rudowłosy zdziwił się, dlaczego jeszcze nigdy tu nie zawędrowali, po czym przypomniał sobie zachowanie kolegów po kilku piwach, i problem sam się rozwiązał.

- Opowiadaj, co tam u Was. - Rose nawet nie zauważył, kiedy chłopak zdążył zniknąć, a następnie znów się pojawić. Percy to był prawdziwy człowiek duch...

- Od ostatniego czasu niewiele się zmieniło, chociaż... Znaleźliśmy dziecko przy Hellhousie.

- Wow... Ciekawie. A czyje?

- Nie wiem. To znaczy, matka tego małego prawdopodobnie musiała go gdzieś ukryć, podobno mafia jej szukała... ale nie wybrała chyba dobrego miejsca... - skrzywił się wokalista.

- Słyszałem o tym... Poważna sprawa. Wszakże wydaję mi się, że w końcu ją dopadli, tak przynajmniej mówił Charlie. - powaga pokryła twarz różowowłosego.

- Mówisz... Skąd Charlie wie takie rzeczy? - zmarszczył brwi, uważnie przyglądając się koledze.

- Jego wujek jest policjantem. Mike Franklin, może kojarzysz.

William zawiesił na chwilę wzrok na ścianie. Usiłował sobie przypomnieć, czy zna kogoś o takim nazwisku, ale jedyne co mu przyszło do głowy, to jego stary kumpel ze szkoły. Przecząco pokręcił głową.

- A jak u Ciebie? - podtrzymywał rozmowę.

- Całkiem dobrze, dostałem się na studia, więc mieszkam aktualnie w akademiku.

- No proszę, Percy i studia! A jaki kierunek?

- Kulturoznawstwo i wiedza o teatrze. - odrzekł zadowolony

Wokalista wysłał mu spojrzenie szacunku, po czym obaj wybuchnęli śmiechem. Percy był dla niego jak młodszy brat. 19-letniego chłopaka poznał kiedyś przez przypadek gdy razem ze Stevenem wracali z Rainbow. Od samego początku różowo włosy wzbudził w nim zainteresowanie, był w stanie nazwać go człowiekiem renesansu. Zaczynając od jazz'u, poprzez teologię, astronomię, i jak się okazuje, teatr, kończąc na kulturoznawstwie. Chyba nikt z jego znajomych nie posiadał tak szerokiej wiedzy, jak ten młody człowiek – Percy Jason.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hand Signal...Rock On