12.11.1988
Los
Angeles
Basista
siedział w kuchni z Axlem i Izzym. Slash ze Stevenem jak zwykle
urzędowali w The Roxy, więc na ich towarzystwo nie można było
liczyć. Poza tym, już kilka godzin temu stracili kontakt z
rzeczywistością.
-
Ciekawe co z tym dzieciakiem... - zaczął nagle Duff, pijąc piwo.
-
Ethan... - mruknął czarnowłosy, opierając się na łokciu.
-
Zastanawiam się, co z nim teraz zrobią... - myślał głośno, żywo
gestykulując.
-
A co mają zrobić, oddadzą do domu dziecka. - Rose wzruszył
ramionami, wyjmując paczkę Marlboro.
-
No przecież nie mogą. - McKagan wywrócił oczami, wiercąc się co
chwile na krześle.
-
Dlaczego?
-
Mówiliśmy Wam... - westchnął. - Mafia szuka tego dziecka. - wyjął
z lodówki sałatkę.
Axl
odprowadził go wzrokiem na miejsce siedzące. Dopiero teraz zaczął
słuchać historii małego Ethana, która wzbudziła w nim ciekawość.
-
Dlaczego? - ponowił po chwili pytanie.
Gitarzyści
wymienili zmęczone spojrzenia, po czym Stradlin mruknął coś pod
nosem, odwracając się od rudowłosego.
-
Jego matka wisi im podobno sporo kasy.
-
Ja pierdole, przejebane. - podsumował wokalista, dopalając
papierosa.
Siedzieli
w ciszy jeszcze kilka minut. Ich myśli krążyły wokół sytuacji,
w jakiej się znaleźli. Po części każdy z nich czuł się w jakiś
sposób odpowiedzialny za dziecko.
-
Idę na górę. - oznajmił nagle wokalista.
Wyszedł
chwiejnym krokiem, przewracając się na schodach. Rytmiczny pokiwał
głową z dezaprobatą, słysząc klnącego przyjaciela.
-
Izzy? - zaczął po chwili Duff.
-
Co?
-
Myślisz, że ta kobieta jeszcze żyje?
Chłopak
wypuścił głośno powietrze. W całym Hellhousie znów nastała
głucha cisza, przerywana jedynie przez krople deszczu, uderzające o
szybę.
-
Nie wiem. Jak policja będzie coś wiedzieć, to pewnie nam powie. A
jak nie, to poprosi się Skarlet żeby zapytała tego lekarza. -
wstał, wyrzucając puszkę. - Też już spadam. Dobranoc.
-
Ta, dobranoc. - mruknął blondyn, kończąc kolację.
Jeszcze kilka minut siedział na parapecie, zastanawiając się nad życiem Ethana. Sam jako dziecko stracił bliską ciotkę, która osierociła dwutygodniowe bliźniaki. Doskonale zdawał sobie sprawę z trudnego stanu, w jakim znalazł się chłopiec.
***
-
Axl! Oddaj moje okulary! - krzyknął Slash, zbiegając na dół.
-
Nie mam Twoich okularów kretynie! - wrzasnął z salonu.
Mulat stanął na ostatnim schodku, usiłując zlokalizować wokalistę.
-
Musicie się tak wydzierać? Głowa mi pęka... - spod łóżka
wypełznął zaspany Steven, przecierając dłonią twarz.
-
Przepraszam! - Rose wydarł się perkusiście prosto do ucha,
wyskakując zza kanapy.
-
Zamknijcie ryje! - krzyk wydobył się z ust blondyna.
-
Oddaj moje okulary! - ponowił Hudson, olewając Popcorna.
-
Nie mam Twoich okularów, ile razy mam Ci powtarzać!
-
To gdzie są?!
Nagle do drzwi zadzwonił dzwonek. Trzy pary oczu zwróciły się w stronę wejścia.
-
Ja nie otwieram. - Adler uciekł do kuchni, wywalając się przy
okazji kilka razy.
Przyjaciele
stali wpatrzeni w siebie. Żaden z nich nie miał najmniejszego
zamiaru nawet ruszyć w tamtą stronę.
-
Możecie się w końcu uspokoić, i otworzyć te jebane drzwi?! -
zawołał basista z górnej toalety, susząc włosy.
-
Jak tak bardzo Ci na tym zależy, to sam je sobie otwórz! - wydarł
się, do granic możliwości zdenerwowany wokalista, rzucając
lusterkiem o ziemie.
-
Uuu... - jęknął Hudson, patrząc na rozbity przedmiot. - Siedem
lat nieszczęścia stary.
Rudowłosy
otworzył usta, zamierzając coś powiedzieć, ale w ostateczności
pokazał przyjacielowi środkowy palec, i wrócił do swojego pokoju.
Nikt tak naprawdę nie wiedział, dlaczego Rose chodzi od samego
ranka wkurzony, aczkolwiek nie było to nowością. Po krótkim
namyśle, Slash postanowił w końcu otworzyć drzwi, dobijającym
się od kilku minut ludziom.
-
Dzień... - nie dokończył, gdyż jego oczom, ukazało się dwóch
funkcjonariuszy.
-
Dzień dobry, komisarz Mike Franklin i aspirant Henry Terry. Czy
możemy mówić z... - starszy mężczyzna zerknął na kartkę, a
następnie z kamienna twarzą, ciągnął monolog – panem Hudsonem,
panem McKaganem i panem Stradlinem?
Mulat
stał chwilę zdezorientowany. Patrzył na policjantów spod burzy
loków, zastanawiając się, co odpowiedzieć. Nie przypominał
sobie, żeby w ostatnim czasie, któryś z nich, wywołał bójkę,
zakłócał porządek publiczny, czy cokolwiek innego, do czego
mogliby się przyczepić. W dodatku do takich błahych spraw zawsze
przysyłali jakiś posterunkowych, co zaniepokoiło go jeszcze
bardziej.
-
Wreszcie ktoś otworzył! Kto przyszedł? - spytał Duffy, zeskakując
ze schodków.
-
Dzień dobry. - kiwnęli mundurowi, ujrzawszy blondyna w korytarzu.
-
Te, żyrafa... - zaczął gitarzysta, odwracając się w stronę
przyjaciela. - Zawołaj Izziego.
Chłopak
obdarzył go podejrzliwym wzrokiem, ale posłusznie zszedł na dół
do sali próbnej. Nie minęła minuta, kiedy obydwaj zjawili się w
progu drzwi.
-
Co jest? - rytmiczny zachował wewnętrzny spokój, chowając po
kieszeniach kostki gitarowe.
-
Musimy zabrać panów na komisariat. - wyjaśnił komisarz, sztywny
jak kij od szczotki.
-
Po co? - jęknął niezadowolony Duff, wyginając usta w nieludzki
sposób.
-
Musimy zadać panom kilka pytań. - postawa i mina Franklina, nie
zmieniała się od kilkunastu minut.
-
Dobra, miejmy to już z głowy. - szatyn stanął na dwie nogi,
wcześniej opierając się o ścianę.
Pewnym
krokiem ruszył w stronę radiowozu. Slash spojrzał pytająco na
blondyna, a w odpowiedzi uzyskał jedynie kiwnięcie głową. Nie
zwracając uwagi na policjantów, dołączyli do Jeffrey'a. Mężczyźni
natychmiast zaprosili muzyków do auta, po czym bardzo ostrożnie
ruszyli w stronę komisariatu.
-
Znowu ich zabrali? - spytał Axl, wchodząc z powrotem do salonu.
-
Ciekawe czemu... - zamyślił się perkusista, leżąc na zapadającej
się kanapie.
-
Idziesz do Rainbow? - spytał Rose, rzucając się na fotel z
kartonem soku pomarańczowego.
-
Teraz?
-
Wieczorem. - wziął łyka, nie odrywając wzroku od perkusisty.
-
Nie mogę. Idziemy ze Slashem do Skarlet. - odpowiedział, ponownie
kładąc głowę na zagłówku.
-
Po co? - w głosie chłopaka słychać było lekkie zirytowanie.
-
Slash ma pomóc Adamowi, bo im się gitarzysta rozchorował.
-
A Ty po co tam idziesz? - co chwile popijał sok, z niecierpliwieniem
czekając na Duffa albo Izziego. W sumie obojętnie kogo, ważne żeby
ten ktoś poszedł z nim do Rainbow.
-
No... - zmieszał się blondyn. - Dla towarzystwa... - uśmiechnął
się niepewnie, spuszczając wzrok na podłogę.
Wokalista
spojrzał na niego nieufnym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Dopił
napój, po czym bez słowa wyszedł z domu.
***
-
Przysięgam, że znam skądś to nazwisko... - zapewniał McKagan,
gdy wyszli z posterunku.
-
Naomi Hornet... Faktycznie, też mi coś świta. - przyznał Izzy,
łapiąc po drodze taksówkę.
-
A mi nie... - mruknął Saul, opierając głową o szybę, kiedy już
znaleźli się w aucie. - Która godzina?
-
Za osiem minut pierwsza, a co? - odwrócił się do niego Stradlin.
-
Nic. Mam ochotę na Danielsa...
-
Kto by się spodziewał. - zaśmiał się blondyn, szybko
skrytykowany wzrokiem przez Slasha.
Po
kilku minutach szaleńczej drogi, dojechali do domu. Taksówkarz
przez chwilę patrzył z przerażeniem na rozpadające się ruiny
Hellhousa, ale muzycy nie za bardzo się tym przejęli. Jedynie
pożartowali chwilę ze starszego mężczyzny.
-
Cześć! - krzyknął na wejściu Mulat, ale nie uzyskał odpowiedzi.
-
No i gdzie oni są... - mruknął basista, bez większego entuzjazmu
w głosie.
-
Pewnie poszli pić. Bez nas! - oburzył się gitarzysta. - Mogliśmy
jechać od razu do Rainbow... Albo chociaż do Whisky a Go Go... - opadł
na kanapę, z której natychmiast zeskoczył z krzykiem, gdy coś się
poruszyło.
-
Chcesz mnie zabić?! - z wersalki wyszedł do granic możliwości
wystraszony perkusista.
-
Steven, co Ty robisz... w sofie? - Duff obdarzył przyjaciela
zrezygnowanym spojrzeniem, a następnie zajął wygodne miejsce na
fotelu.
-
Śpię. - odrzekł krótko, przenosząc wzrok na Hudsona. - Poprawka,
spałem.
-
Przepraszam stary, ale nie spodziewałem się Ciebie akurat w
kanapie!
Zdenerwowany
Adler, owinął się kołdrą, a następnie krokiem skazańca,
doczłapał do drzwi.
-
Mnie można się wszędzie spodziewać. - powiedział tajemniczym
głosem, wchodząc do pokoju.
Saul
i McKagan wymienili ze sobą dość zaskoczone spojrzenia, ale nie
przejmując się dłużej dziwnym zachowaniem pudla, włączyli
telewizję.
***
Axl
szedł jedną z ulic, znajdującą się w samym centrum Los Angeles.
Mijał jakichś, jego zdaniem, dziwnych ludzi, którzy budzili w nim
lekki niepokój. Momentami żałował, że w ogóle opuścił ściany
Hellhousa.
-
Percy! - krzyknął nagle, widząc znajomą twarz.
-
Cześć stary! - przywitał się z nim różowo włosy chłopak.
-
Myślałem, że wróciłeś do Pensylwanii. - razem podążyli w
stronę baru Steven Grand.
-
Na jakiś czas, ale jak widzisz, jestem z powrotem! Po prostu nie
chciałem, żebyście umarli z tęsknoty. - zaśmiał się, wchodząc
do lokalu.
Zajęli
jakieś miejsca z boku pomieszczenia, które wyglądało naprawdę
porządnie. Rudowłosy zdziwił się, dlaczego jeszcze nigdy tu nie
zawędrowali, po czym przypomniał sobie zachowanie kolegów po kilku
piwach, i problem sam się rozwiązał.
-
Opowiadaj, co tam u Was. - Rose nawet nie zauważył, kiedy chłopak
zdążył zniknąć, a następnie znów się pojawić. Percy to był
prawdziwy człowiek duch...
-
Od ostatniego czasu niewiele się zmieniło, chociaż... Znaleźliśmy
dziecko przy Hellhousie.
-
Wow... Ciekawie. A czyje?
-
Nie wiem. To znaczy, matka tego małego prawdopodobnie musiała go
gdzieś ukryć, podobno mafia jej szukała... ale nie wybrała chyba
dobrego miejsca... - skrzywił się wokalista.
-
Słyszałem o tym... Poważna sprawa. Wszakże wydaję mi się, że w
końcu ją dopadli, tak przynajmniej mówił Charlie. - powaga
pokryła twarz różowowłosego.
-
Mówisz... Skąd Charlie wie takie rzeczy? - zmarszczył brwi,
uważnie przyglądając się koledze.
-
Jego wujek jest policjantem. Mike Franklin, może kojarzysz.
William
zawiesił na chwilę wzrok na ścianie. Usiłował sobie przypomnieć,
czy zna kogoś o takim nazwisku, ale jedyne co mu przyszło do głowy,
to jego stary kumpel ze szkoły. Przecząco pokręcił głową.
-
A jak u Ciebie? - podtrzymywał rozmowę.
-
Całkiem dobrze, dostałem się na studia, więc mieszkam aktualnie w
akademiku.
-
No proszę, Percy i studia! A jaki kierunek?
-
Kulturoznawstwo i wiedza o teatrze. - odrzekł zadowolony
Wokalista
wysłał mu spojrzenie szacunku, po czym obaj wybuchnęli śmiechem.
Percy był dla niego jak młodszy brat. 19-letniego chłopaka poznał
kiedyś przez przypadek gdy razem ze Stevenem wracali z Rainbow. Od
samego początku różowo włosy wzbudził w nim zainteresowanie, był
w stanie nazwać go człowiekiem renesansu. Zaczynając od jazz'u,
poprzez teologię, astronomię, i jak się okazuje, teatr, kończąc
na kulturoznawstwie. Chyba nikt z jego znajomych nie posiadał tak
szerokiej wiedzy, jak ten młody człowiek – Percy Jason.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz