Now
I lay me down to sleep
Pray the lord my soul to keep
If I die
before I wake
Pray the lord my soul to take.
- Czy ten telewizor musi grać tak głośno?
Nie da się spać... - do salonu weszła zaspana Skarlet, wzrokiem
szukając swojej przyjaciółki. - Ja pierdziele, ale tu chlew... -
rozejrzała się po pomieszczeniu. Z trudem przedostała się na
drugi koniec pokoju, a nie należało to do najprostszych zadań.
Walające się po podłodze pudełka, butelki, jedzenie stanowiły
wspaniałe przeszkody.
- Jakby Ci idioci się zamknęli, to nie. -
Slash wzruszył obojętnie ramionami, wskazując kciukiem na kolegów
grających w karty, gdzieś z boku salonu.
Steven pokiwał jedynie głową na znak, że
popiera Mulata. Oglądali horror, ale reszta zespołu przeszkadzała
im ciągłym śmiechem, krzykami i innymi, dziwnymi, odgłosami.
- Zamknąć to ja mogę kogoś, gdzieś. -
mruknął Axl z szatańskim uśmiechem. - Nie da się spać? Więc
opowiadaj, co robiłaś w nocy?
- Wydaję mi się, że to nie Twój
interes. - dziewczyna siadła koło przyjaciółki, unikając wzroku
wokalisty. - Co czytasz? - zwróciła się do Judy, która jak zwykle
siedziała z nosem w książce.
- Nie wiem, znalazłam to gdzieś koło
etażerki. Swoją drogą, lepiej tam nie zaglądaj. - zmarszczyła
brwi, podnosząc wzrok na drewniany przedmiot, nazywany w tym domu
szafką.
- Aha... Dlaczego? - zmrużyła oczy,
patrząc w to samo miejsce co brunetka.
- Tamte rejony pokrywa gruba warstwa kurzu,
jest zsypisko butelek po alkoholu, spleśniałego jedzenia, cała
masa innych nieokreślonych obiektów... Gorzej niż tu...
- To czarna dziura, dwa miesiące temu
wrzuciłem tam szczoteczkę Slasha i do tej pory jej nie znalazłem!
- wtrącił Adler, odwracając się w stronę dziewczyn.
- Moją szczoteczkę? - zainteresował się
gitarzysta, odkładając pilot.
- No wiesz stary, swoją zostawiłem u
Cher, a to było bardzo ważne doświadczenie, rozumiesz... -
zmieszał się perkusista, błądząc wzrokiem po pomieszczeniu.
- Ja miałem jakąś szczoteczkę? -
zamyślony Hudson olał blondyna, próbując przypomnieć sobie, czy
kiedykolwiek posiadał coś takiego jak szczoteczka.
- Do zębów... - podpowiadał pudel.
- Steven. - Saul położył rękę na
ramieniu kolegi. - Muszę Cię zmartwić. To nie możliwe. Moja
szczoteczka nadal jest u tej laski z The Roxy. - powiedział
poważnym tonem, gdy przypomniał sobie, jak dwa lata temu,
wyprowadził się z Hellhousa na trzy dni. Od tamtej pory ani nie
odebrał swojej własności, ani nie kupił nowej.
- To czyja... - Adler przełknął głośno
ślinę. - Przecież nikt oprócz Ciebie nie zostawiał jej w
łazience...
- Wątpię żeby ktokolwiek w tym domu w
ogóle ją miał. - mruknęła rozbawiona Judy.
- Jasne, że tak. - oburzył się Axl. -
Tylko... nie są nasze. - dokończył niepewnym tonem, ale zaraz na
jego twarzy pojawił się promienny uśmiech.
Skarlet pokręciła głową z dezaprobatą,
wpatrując się w rudowłosego niechętnym wzrokiem.
Rozmowa na temat higieny w Hellhousie,
której w zasadzie nie było, została przerwana dopiero przez
dzwonek do drzwi.
- Steve, Ty idziesz, masz najbliżej. -
oznajmił leniwie Rose.
- Nie ma mowy, to na pewno zombie. -
obraził się blondyn, zakładając ręce na klatce piersiowej.
- Duff, chodź ze mną. - podniósł się
Slash, rzucając butelką za głowę.
- Boisz się sam? - zaśmiał się basista.
- Nie, ale... - speszył się gitarzysta. -
Co jeżeli nie trafię?
Axl z McKaganem wybuchnęli śmiechem, ale
ostatecznie Michael zgodził się pomóc Mulatowi, w tej jakże
trudnej podróży do drzwi.
- Oni już nie wrócą. - perkusista
siedział po turecku, na środku pokoju, patrząc w dal.
- Steven, uspokój się, to był tylko
głupi film. - uspokajał go pobłażliwie Izzy.
- Nieważne, teraz moja kolej? - spytał
retorycznie Rose, kładąc nogi na stolik.
***
- Tu nikogo nie ma. - powiedział Duff,
rozglądając się po altance. Stare krzesło jak zwykle leżało pod
drzewem, a na ulicy, z wyjątkiem siatek unoszonych przez wiatr, nie
było żywej duszy.
- Uważaj! - krzyknął gitarzysta, stojąc
za przyjacielem. - Oni mogą pojawić się znikąd!
- Slash, jacy oni? - zrezygnowany Michael
zerknął na Hudsona. - Pewnie jakieś dzieciaki się bawiły.
Odwrócił się w stronę wejścia,
wpadając na zapatrzonego Saula. Lekko zdziwiony, pomachał mu ręką
przed twarzą, niestety bez skutku. Podążył wzrokiem za
spojrzeniem Mulata.
Strumienie deszczu oraz błyskawice
utrudniały widoczność, ale nie na tyle, aby oboje nie zauważyli
małego obiektu w odległości kilku metrów.
***
- Gdzie ich wcięło? - otrzeźwiała nagle
Judy.
- Mówiłem Wam, to się ze mnie
śmialiście. - wzruszył ramionami nieprzejęty perkusista,
nawijając na palec pasmo włosów.
Zażenowany Axl westchnął znudzony, ale
podniósł się do pozycji siedzącej. Oparty o ścianę, zaczynał
trzecią już butelkę piwa, tak jakoś z przyzwyczajenia.
- Duff? Slash? Co Wy tam tyle robicie? -
krzyknęła zaniepokojona Skarlet wychylając się tak, aby mieć
kawałek przedpokoju w polu widzenia.
- Może sąsiad przyszedł. - myślał
głośno Izzy. - Ściszcie telewizor.
Brunetka posłusznie chwyciła pilot, i
wyłączyła głos.
- Nie słychać rozmowy...
- Zobaczę co tam się dzieję. - wstał
Stradlin, rzucając karty na bok.
Już w progu rytmiczny zderzył się z
osłupiałym gitarzystą.
- Slash, co Wy robicie? - szturchnął
przyjaciela.
Ten jedynie wskazał palcem na McKagana.
Jeffrey zwrócił swój wzrok na basistę, ale nie zobaczył tego co
oni. Blondyn zasłaniał mu cały widok.
- Duff? Czemu nie wracacie? - podszedł do
Michaela.
- Mamy prezent. - odpowiedział mu dziwnym
głosem, patrząc cały czas w to samo miejsce.
Dopiero teraz był w stanie dostrzec mały
przedmiot. Bez zastanowienia chwycił obiekt w dłonie, i wbiegł do
Hellhousa, ciągnąc za sobą przyjaciół.
- Co Wy tam przynieśliście? - zaciekawił
się Rose. Wygrzebał się ze swojej mysiej nory, nawet odłożył
ostrożnie alkohol.
Wszyscy zbiegli się do dużego stołu,
gdzie czarnowłosy odstawił ''prezent''. Stali wmurowani, zdziwieni. Nie
byli w stanie pojąć, kto i dlaczego zostawił to akurat u nich.
Może pomylił adresy? Nikt tego nie wiedział. Jedno było pewne.
Natychmiast trzeba było podjąć jakieś działania.
- Musimy jechać do szpitala i na
policję... - odezwała się w końcu Skarlet. - Ale najpierw trzeba
go ogrzać, przynieście coś ciepłego... - kontynuowała z
przymkniętymi oczami.
- Skąd Ty wiesz takie rzeczy? - zdziwił
się Duff, kiedy w końcu wyrwał się z szoku.
- Pracowałam dwa lata jako pielęgniarka.
Blondyn pokiwał głową z uznaniem, a
następnie razem z Izzym i Slashem, naznosili do pokoju koce, kołdry,
ręczniki, a nawet prześcieradła. Trochę im to zajęło, ponieważ
w pierwszej kolejności trzeba było je znaleźć.
- My mamy takie rzeczy w domu? - mruknął
zaskoczony rudowłosy.
Podczas gdy wszyscy zajmowali się
ogrzewaniem gościa, wokalista rozmyślał nad wielce ważnymi
sprawami.
- Zaraz zaraz, jak Wy chcecie zawieźć
go... - przerwał, popatrzył na kocyk, po czym wrócił do swojej
wypowiedzi. - … albo ją, do szpitala, skoro wszyscy pili, a nawet
ja w taką pogodę nie mam zamiaru prowadzić? - siedział na fotelu
niczym król i obserwował przyjaciół przez okulary
przeciwsłoneczne.
- Nie za jasno? - spytała sarkastycznie
Skarlet. - My nie piłyśmy.
- Jest dobrze, nie musisz się martwić.
- Ja też mogę poprowadzić. - zgłosił
się radosny Adler, trzymając niemowlaka.
- Ty Steven? To ja nie jadę. - zaśmiał
się McKagan, czochrając pudla. - A tak na poważnie, jedziemy
wszyscy?
- Wypadałoby żeby dwie osoby zostały,
może ktoś się po niego zgłosi. - Judy stała z rękami na
biodrach, uważnie przyglądając się wirującemu perkusiście z
dzieckiem.
- Dlaczego mówisz ''niego'', skoro to może
być dziewczynka? - snuł Axl, bawiąc się w ojca chrzestnego.
- Ty jesteś normalny? - Slash zerknął na
przyjaciela głaszczącego poduszkę. - Ja z nim nie zostaję. -
oznajmił wzniośle, biorąc do ręki kluczyki.
- Dobra. Izzy, Steven, chodźcie. -
ponagliły ich dziewczyny, które razem z gitarzystą, stały gotowe
do wyjścia.
- Dlaczego ja mam z nim siedzieć? To
psychopata! - zbulwersował się basista.
- Sam powiedziałeś, że nie jedziesz. -
uśmiechnęła się Judy. - Nie zostawimy go samego, bo nie wiadomo
co zrobi.
- Ale dlaczego akurat ja mam zostać?
- Bo... - przerwała zakłopotana brunetka.
- My jesteśmy z innej planety, cześć! -
szybko dokończyła Skarlet i wypchnęła znajomych przed mieszkanie,
zostawiając osamotnionego blondyna.
***
- Dobry wieczór... Jest może doktor
Smith? - spytała brunetka, przyglądając się papierom zawalającym
biurko.
- Mogliby tu posprzątać... - mruknęła
Skarlet, opierając się plecami o ladę.
- Jest, piętro wyżej. - syknęła
niechętnie pielęgniarka, darząc czarnowłosą morderczym wzrokiem, na
co dziewczyna odpowiedziała szerokim uśmiechem.
Judy kiwnęła głową w ramach
podziękowania, a następnie cała grupka ruszyła na poszukiwania
lekarza. Prawdopodobnie gdyby nie opory perkusisty, na drugim piętrze
znaleźliby się w pięć minut, ale nikt nie był w stanie opanować
sytuacji.
- Doktorze! - krzyknęła w pewnym momencie Harrison wywołując u wszystkich zdziwienie i nagłe ożywienie.
Wlekli się
właśnie po korytarzu, usilnie próbując kogoś znaleźć. Lekarza,
pielęgniarkę,
pacjenta, kogokolwiek. Byleby zabrał od nich niemowlaka.
- Skarlet! Dobrze Cię widzieć. -
przywitała się z mężczyzną w podeszłym wieku.
- To są moi przyjaciele, Izzy, Slash i
Steven. Judy już Pan zna. - przedstawiła wszystkich po kolei.
- A ten maluch? - zaśmiał się doktor,
ruchem dłoni wskazując na dziecko.
- No właśnie... Chodzi o to, że...
Znaleźliśmy je pod domem chłopaków. - wybełkotała, patrząc
niepewnie na lekarza.
- To koniecznie trzeba go zbadać...
Zawiadomiliście już policję? - znajomi podążyli za mężczyzną
do jednej z sal.
Duże, białe pomieszczenie, wypełnione
było szafkami z lekami, anatomicznymi plakatami i zdjęciami. Po
prawej stronie znajdowało się łóżko dla pacjentów, a zaraz koło
niego, biurko oraz krzesła. Doktor zawołał pielęgniarki, a
następnie zasiadł na dużym, jasnym fotelu.
- Niestety ze względu na procedury
powinniście poczekać na zewnątrz. - tłumaczył – Musimy
przeprowadzić rutynową kontrolę, sprawdzić czy młody nie ma
obrażeń, ale jak będziemy już coś wiedzieć, na pewno Was o tym
poinformujemy. - dodał, gdy ujrzał rozczarowaną minę blondyna.
Posłusznie wyszli, zajęli miejsca przy
drzwiach, w ciszy czekając na policję i pana Smith'a. Mundurowi,
którzy jak zwykle nie mieli co robić, zjawili się w piętnaście
minut.
- Co znowu zrobiliście? - popatrzyli z
pogardą na muzyków, wyciągając kajdanki.
- Znaleźliśmy dziecko. - Mulat wzruszył
ramionami, wzrokiem błądząc po korytarzu, czego gliniarze i tak
nie byli w stanie dostrzec, przez nadmiar włosów gitarzysty.
- Niech pan nie zmyśla panie Hudson. -
zaśmiał się ironicznie jeden z nich.
- Nie zmyślam! - oburzył się Saul.
- No zobacz Harold, nasi kochani muzycy
znaleźli dziecko! Ciekawe co znajdą jutro, może auto? - szydzili
policjanci, coraz bardziej denerwując Slasha.
Zacisnął mocno pięści, próbując
opanować nerwy. Steven popatrzył na niego przerażony. Chciał
pomóc przyjacielowi, ale nie za bardzo wiedział jak. Izzy siedział
spokojnie, nie zwracając uwagi na mundurowych. Skarlet chodziła w
tą i z powrotem, podobnie jak Stradlin, nie interesując się
obecnością policjantów.
- O, jak dobrze, że panowie już są. - z
pomieszczenia wyszedł lekarz, uradowany widokiem stróżów prawa.
- Może szanowny doktor... - zmrużył
oczy, aby przeczytać, co napisane jest na plakietce - Smith
wytłumaczy nam, dlaczego wezwano tutaj policję?
- To dosyć delikatna sprawa, zapraszam. -
ruchem głowy prosił gliniarzy do sali.
- Co z dzieckiem? - zapytała Judy,
podbiegając do doktora.
- Porozmawiamy za chwilkę, dobrze? -
uśmiechnął się do przyjaciół, a następnie ponownie zniknął w
białym gabinecie.
- Ile do cholery może trwać rutynowa
kontrola? - niecierpliwił się Adler.
- To
zależy. - mruknęła szatynka, która w końcu zajęła miejsce. -
Jeżeli człowiek jest zdrowy, to nie dłużej niż
dziesięć minut. Lekarz sprawdza gardło, uszy, węzły chłonne...
- A u dziecka? - przerwał jej lekko
znudzony rytmiczny.
- W tym przypadku... Nawet godzinę.
- Dlaczego? - przeraził się blondyn,
odwracając wzrok od drzwi.
- Musi
określić w jakim wieku jest maluch,
ustalić płeć, obejrzeć ewentualne obrazy zewnętrzne,
czasem wewnętrzne i dodatkowo rutynowa
kontrola. - wyjaśniła obojętnym tonem. - Izzy, tu nie wolno palić.
- dodała po chwili, gdy zauważyła
jak czarnowłosy wyjmuje papierosy.
Jeffrey
westchnął ciężko, ale wedle uwagi, schował fajki. Zerknął na
Stevena, który cały czas siedział z szeroko otworzonymi oczami.
- Może Ciebie też trzeba wysłać na
badania? - zaproponował, wywołując śmiech u reszty zgromadzenia.
- Spadaj. - wymamrotał zezłoszczony Adler,
siadając z dala od przyjaciół.
- Steven, nie obrażaj się. - poprosiła
roześmiana brunetka.
Chłopak
wzruszył jedynie ramionami. Znajomi
popatrzyli po sobie, ale nic nie powiedzieli.
-
Dziękujemy, do widzenia. - po kilku minutach
policjanci wyszli, a w progu stanął lekarz.
- Kto znalazł dziecko? - zapytali, notując
coś w notesach.
- Ja i kolega. - odpowiedział Mulat.
- Który kolega? - zerknął na niego
mundurowy.
- Izzy. - uśmiechnął się złośliwie.
- Który z panów to... Izzy? - popatrzył
na chłopaków tępym wzrokiem.
Stradlin podniósł rękę, tłumiąc w
sobie śmiech.
- Będziemy musieli zabrać panów na
komisariat, zapraszam. - Harold schował notes, po czym nie zwracając
uwagi na muzyków, szybkim krokiem ruszył w stronę wyjścia.
- Panie władzo! - krzyknął Saul.
- Co? - jęknął zdenerwowany, odwracając
się w stronę gitarzysty.
- Bo dziecko znalazł jeszcze jeden kolega.
- rytmiczny dokończył za przyjaciela, którego ogarnęła nagła
euforia, i razem z Adlerem, tarzał się po podłodze.
Jasnowłosy policjant wypuścił głośno
powietrze, a mina mówiła sama za siebie. Albo eksploduje, albo
kogoś zabije. Jego wspólnik stał z boku, przyglądając się
sytuacji. Już dawno sobie odpuścił, nie zależało mu na
aresztowaniu członków najniebezpieczniejszego zespołu na świecie
tak bardzo, jak Haroldowi. W sumie nikt nie wiedział dlaczego
sierżant nienawidzi akurat tych muzyków.
- Który? - zapytał po chwili, gdy udało
mu się opanować emocje.
- No... Nie ma go tu. - Mulat uniósł
obojętnie ramionami, a na jego twarzy pojawiło się udawane
zmartwienie.
- Jacob, zabierz ich do auta, bo nie
wytrzymam! - rzucił czapką garnizonową w kąt, wybiegając ze
szpitala.
Znajomi wybuchnęli gromkim śmiechem, ale
po chwili Stradlin wstał, dołączając do policjanta.
- Spotkamy się w Hellhousie! - podniósł
rękę w geście pożegnalnym, znikając za drzwiami wyjściowymi.
- Wiadomo już coś doktorze? - spytała w
końcu Skarlet, a cała reszta skupiła swój wzrok na mężczyźnie
w kitlu.
- Tak, chodźcie dzieci. - weszli do tego
samego pomieszczenia, z którego parędziesiąt minut temu ich
wyproszono. - Usiądźcie. - dopowiedział, gdy spostrzegł dziwne
spojrzenie znajomych.
- Gdzie jest maluch? - Judy jeszcze raz
rozejrzała się po gabinecie.
- Właśnie chcę Wam to wytłumaczyć. -
jedynie czarnowłosa od początku wyczekiwała na opinię lekarza.
- A to chłopiec czy dziewczynka? -
przerwał mu perkusista, ale przeprosił, kiedy napotkał karcące
spojrzenie pana Smith'a.
- Odpowiadając na Twoje pytanie, chłopiec.
- zaczął ponownie medyk. - Ma około siedmiu miesięcy. Był w
stanie hibernacji, musiał leżeć na mrozie bardzo długo. Jest
teraz pod opieką specjalistów, robią mu dokładniejsze badania.
- Ile? - dopytywała się była
pielęgniarka.
- Dwa, a może trzy dni. Ma zapalenie płuc
oraz opon mózgowych. Poza tym... - przerwał, litościwym wzrokiem
patrząc na szatynkę. - maluch krwawił wewnątrz czaszki.
Skarlet przełknęła głośno ślinę, z
przerażeniem wpatrując się w doktora.
- Przecież w siódmym miesiącu to nie
powinno mieć miejsca... - wymamrotała, spuszczając głowę. -
Podejrzewa pan uraz wewnętrzny?
- Najprawdopodobniej.
- Ja nic nie rozumiem... - westchnął blondyn, opierając się o ścianę.
- Wyjaśnię Ci w domu. - zapewniła go
dziewczyna.
Na jej twarzy wciąż malował się
niepokój. Widać było, iż intensywnie nad czymś myśli.
- To cud, że przeżył. - dodał po
chwili, przerywając głuchą ciszę.
Wszyscy pokiwali niemrawo głowami, ale w
głębi duszy, cieszyli się z tego jednego, krótkiego, zdania.
Poczuli wewnętrzny spokój, byli pewni, że dziecko jest już
bezpieczne. Ale co dalej?j?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz