-
Kto za trzy dni jedzie w trasę po Europie? - krzyknął Steve
zeskakując na ostatni schodek. - My! - wydarł się jeszcze
głośniej, tym razem kończąc na podłodze.
-
Nie podniecaj się tak... - mruknął Izzy znad gazety.
Adler
popatrzył na przyjaciela urażonym wzrokiem, ale nie odpowiedział.
Rozsiadł się koło Duffa na kanapie, przełączając kanały
telewizyjne.
-
Ej no zostaw to! - McKagan podniósł głos, kiedy perkusista
przeszkodził mu w oglądaniu jego ulubionego serialu.
-
Oj daj spokój, będą to pokazywali jeszcze jutro, pojutrz... -
zaciął się pudel, gdy natrafił na poranne wiadomości.
-
Dzisiaj przed godziną 7, do szpitala w Tennesseea doszło do
strzelaniny. Nie żyje czterech pacjentów, dwóch jest bardzo ciężko
rannych. Powód ataku nie jest do końca znany... - mówiła
reporterka, stojąc na tle ambulatorium. Tego samego, do którego
trafił on z Axlem.
Wpatrywał
się w telewizor jak zahipnotyzowany.
-
Steven, wszystko dobrze? - Stradlin opuścił gazetę w dół,
obserwując blondyna.
-
Ze mną tak. - wzruszył ramionami. - Ale w tym szpitalu był Ethan!
- oznajmił przejętym głosem.
Gitarzyści
wymienili ze sobą zainteresowane spojrzenia.
-
Byliście u niego? - dopytał basista.
-
Tak! Znaczy, Axl był. - sprostował Adler.
-
No pewnie, musiał odwiedzić synka. - mruknął Duff.
-
Skąd wiesz, że to jego dziecko? - odpowiedział perkusista,
przełączając kanał z powrotem na serial.
Zanim
król basu otworzył usta, chłopak rzucił pilot na kanapę, po czym
wyszedł z domu.
***
-
No wielu rzeczy się spodziewałem, ale nie koncertu w szpitalu... i
to dla dzieci! - zaczął Axl, siedząc na czerwonym fotelu limuzyny.
-
Ja też nie, ale nadal boję się, że one nam coś zrobią... -
westchnął Slash, co chwilę wyglądając przez okno.
-
Idioto, to dzieci... - mruknął Duff, dostrajając swoją gitarę.
-
I co z tego? One są groźne! - zapewniał Mulat, nie patrząc na
przyjaciela.
Po
dwudziestu minutach dojechali pod duży, biały budynek. Przy głównym
wejściu już czaili się paparazzi, więc zespół musiał wchodzić
do szpitala jakimiś kanałami. Cały cyrk miał odbyć się na
stołówce.
-
Więc jeszcze raz... gramy Sweet Child O' Mine, Patience, Don't Cry,
Used to Love Her... - wyliczał wokalista.
-
Ja chcę zagrać Welcome to the Jungle! - zgłosił się Slash.
-
Nie rozumiesz, że nie możemy? Tu są dzieci! - zaprotestował
rudowłosy.
-
Skoro nas tu zaprosili, to na pewno wiedzą, jakie mamy piosenki. A
koncert bez Welcome to the Jungle to nie koncert!
-
W sumie... To Saul ma rację. - poparł go Izzy.
-
I Ty Stradlin przeciwko mnie! - odparł rozgniewany Rose.
-
Wydaje mi się, że nic się nie stanie nawet jak zagramy Rocket
Queen... - zakomunikował Duffy, podchodząc do grupy kłócących
się muzyków. - To nie są dzieci!
-
Jak to?
-
Oni mają po minimum piętnaście lat! Wiesz co ja robiłem, gdy
byłem w ich wieku? - wytłumaczył basista, przestawiając
wzmacniacz.
-
Jeżeli dla personelu TO są dzieci, to co mówią o nas... -
powiedział sam do siebie Adler.
-
Panie Rose, telefon do pana! - przez bordową kurtynę zajrzała
pielęgniarka.
-
Do mnie? - zdziwił się wokalista, ale szybkim krokiem podążył za
kobietą.
-
Axl? - usłyszał znajomy głos w słuchawce.
-
Tak, kto mó... - spytał, ale nie dokończył.
-
Skarlet z tej strony.
-
Hej! - przywitał się wesoło, jednak ponownie nie zdążył
powiedzieć nic więcej.
-
Ethana przewieźli z powrotem do szpitala w Los Angeles, dzisiaj po
koncercie macie go wziąć do siebie. Niech pojedzie z Wami do
Europy, tam w hotelu ktoś po niego przyjedzie.
-
Coo... - dziewczyna rozłączyła się, a on stał na korytarzu jakby
objawił mu się Mojżesz.
-
Idziesz? - z transu wybudził go dopiero głos basisty.
Rudowłosy
pokiwał głową, po czym wrócił na stołówkę.
***
-
Jesteś pewien, że to była Skarlet? - zapytał Stradlin.
Axl
pokiwał głową, patrząc przejętym wzrokiem po przyjaciołach.
-
Skarlet, nie Skarlet, ale nie zaszkodzi go zabrać. - stwierdził
Slash, zdejmując swój cylinder.
-
I co i będziesz go niańczył? - zaśmiał się perkusista,
wyobrażając sobie Mulata przewijającego dziecko.
-
Na pewno lepiej od Ciebie. - odparł dumnie, poprawiając przy tym
kurtkę.
-
Tak jakby minęliśmy szpital. - mruknął Duff, siedząc po
królewsku z kieliszkiem wódki, nad którym modlił się jak tylko
wsiedli do auta.
-
Jason! Zawracaj! - Izzy krzyknął do kierowcy, wyglądając przez
okno.
Mężczyzna
z piskiem opon zawrócił auto, przejechał na czerwonym świetle,
spowodował wypadek i pojechał dalej. Od tak, staruszek rajdowiec.
-
Zaraz, my mamy wykraść to dziecko, czy nam je wydadzą? - spytał
Hudson, gdy zbliżali się do drzwi szpitala.
-
Coś czuję, że będziemy musieli zabrać je stąd siłą... -
odpowiedział Axl, otwierając drzwi.
-
Czekaj! A ten znajomy lekarz? Może on nam pomoże? - gitarzyście
nie spieszyło się do ponownej wizyty w areszcie, a tym bardziej nie
w sądzie za uprowadzenie małego chłopca.
-
Działamy na własną rękę. - zarządził wokalista.
-
Axl, ale zastanów się. Pomysł Slasha nie jest zły. - kontynuował
Duff.
-
Orzeł czy reszka? - zawyrokował rudowłosy, gwałtownie odwracając
się do przyjaciół.
-
Orzeł. - Mulat natychmiast podjął wybór. Tak jakby na to czekał.
Rose
rzucił monetą. Cała piątka schyliła się nad okrągłym
pieniążkiem leżącym na ziemi. Z perspektywy personelu i
pacjentów, musiał to być naprawdę przezabawny widok, ale dla
muzyków była to bardzo poważna sprawa.
-
Ha! Idziemy go poszukać, chodźcie. - oznajmił wesoło McKagan,
kiedy to kawałek metalu upadł reszką do dołu.
Wokalista
mruknął coś pod nosem, zabrał monetę i powolnie wlókł się za
całą resztą grupy. Znalezienie tego jednego lekarza okazało się
całkiem trudne, biorąc pod uwagę, że nie pamiętali jego
nazwiska.
-
Chodzimy po tym szpitalu, a przecież Ethan nie może być na izbie
wytrzeźwień. - zauważył nagle basista. - Poszukajmy go gdzieś na
porodówce czy coś.
-
Duff ma rację, chociaż... Zaniósłbyś dziecko na otwartą salę,
kiedy wiesz, że szuka go banda złoczyńców? - filozofował szatyn.
-
No to gdzie go trzymają? W piwnicy?
-
Nie wiem, jakbym wiedział, to byśmy nie krążyli! Chodźmy na
oddziały dziecięce, tam gdzieś musi być ten doktor. Wyjaśnimy mu
sprawę, zgarniemy małego i wrócimy do domu.
-
Nie zapominajcie, ale lekarz ten człowiek. - westchnął zmęczony
Steven. - Też ma wolne, urlopy... Może w ogóle nie ma dzisiaj
dyżuru. - dokończył myśl.
-
Wiecie co. - zatrzymał się Slash. - Wszyscy macie rację, a bardzo
mi się to nie podoba.
-
Przestańcie gadać i ruszcie się! - krzyknął szeptem Axl.
Rytmiczny
machnął ręką, a już za chwilę wszyscy podążali korytarzem.
-
Dzieciaki! A co Wy tu robicie? - usłyszeli nagle niski, męski głos.
Cała
piątka odwróciła się w mgnieniu oka.
-
W zasadzie to... szukamy pana. - odparł niepewnie wokalista.
-
No to mnie znaleźliście. - uśmiechnął się lekarz. - A czemu
akurat mnie? Ah! Niech zgadnę. Chcecie Ethana?
Wszyscy
pokiwali głowami, ale czuli się naprawdę nieswojo. Jakoś ze
Skarlet mieli pewność, że doktor nie porwie ich do szczelnie
zamkniętych sal, w celu doświadczeń naukowych. Nikt z nich nie
chciał zostać drugim Kapitanem Ameryką.
-
Posłuchajcie mnie teraz uważnie. Chłopczyk znajduje się w
pomieszczeniu dla personelu na drugim piętrze, w lewym skrzydle.
Podejdźcie do drzwi, zapukajcie, powiedzcie imię dziecka i jak
najprędzej stąd zmykajcie. Ale nie głównym wejściem, tylko
wyjściem ewakuacyjnym. - poinstruował medyk, a następnie zniknął
w jakimś tajemniczym pomieszczeniu.
Cała
grupa biegiem pognała na drugie piętro, przewalając przy tym
staruszków z kolacją.
-
Kto puka? - spytał Saul.
-
My! - zażartował Popcorn.
-
Kretyn. - wybełkotał gitarzysta.
-
Ciii... - Rose przyłożył palec do ust i delikatnie zastukał w
drzwi.
-
Słucham? - odezwał się głos zza ściany.
-
Ethan. - odpowiedział wokalista.
-
Co Ethan?
-
Przyszliśmy po Ethana! - w głosie Rosa słychać było lekkie
poirytowanie.
Po
chwili słychać było przekręcający się zamek w drzwiach.
-
Wiecie jak macie iść? - spytała Helga.
-
Tak. - odrzekli dumnie, a następnie szybkim krokiem udali się do
drzwi ewakuacyjnych.
-
Dobra, Duff idź z Izzym powiadomcie Jasona, żeby podjechał
limuzyną od tej strony. - zarządził Hudson. - Poczekamy z małym w
toalecie.
Gitarzyści
natychmiast wybiegli ze szpitala. W tym czasie, Mulat udał się z
pozostałymi do łazienki.
-
Poczekaj, bo czegoś nie przemyśleliśmy. - zastopował pudel. -
Skąd będziemy wiedzieć, że oni JUŻ są z tej strony?
Rose
wymienił ze Slashem rozczarowane spojrzenia.
-
A co Wy tu robicie? - nagle do toalety wszedł ochroniarz. - Co to za
dziecko? - zapytał zaskoczony, podejrzliwie patrząc na fotelik z
Ethanem.
Muzycy
rzucili się do wyjścia, obstawa szpitalna za nimi. Wylecieli
wyjściem ewakuacyjnym, pilnując jednocześnie, żeby nie zgubić
chłopca.
-
Wskakujcie! - krzyknął McKagan, otwierając przyjaciołom drzwi
limuzyny, którą właśnie podjechali.
Cała
trójka wpakowała się do auta, umieszczając fotelik z dzieckiem w
bezpiecznym miejscu. Nie zajechali daleko, kiedy to w przednim
lusterku pojawiły się cztery czarne mercedesy, niewróżące
niczego dobrego. Jason szybko i zwinnie skręcił w boczną uliczkę,
ale gdy tylko wyjechał na główną ulicę, oprócz tajemniczych
ciemnych aut, do pościgu dołączyły się radiowozy policyjne. W
pewnym momencie jeden z samochodów niebezpiecznie zbliżył się do
limuzyny muzyków. Mężczyzna, który pojawił się po opuszczeniu
przyciemnianej szyby, oddał w stronę pojazdu kilka strzałów.
-
Chyba nie są naszymi sprzymierzeńcami. - zauważył Adler
-
Czuję się jak na torze wyścigowym. - bąknął basista.
Jason
przyspieszył, ale kolejne dwa mercedesy usiłowały zepchnąć go na
bok. Na szczęście policjant, który w zasadzie celował w auto
Geffena, niechcący strzelił w oponę jednego z czarnych samochodów.
W ten sposób limuzynie udało się skręcić ostro w prawo.
Mercedes, który jeszcze przed chwilą rysował drzwi muzykom,
wjechał w blok, torując przy tym dojazd mundurowym.
Dalsza
część drogi przebiegła nieco spokojniej. Dopiero gdy dojeżdżali
do Hellhouse, z uliczki wyłoniły się dwa, czarne jeepy. Kiedy
Jason usiłował zawrócić, został zatrzymany przez radiowozy.
Policjanci
wybiegli z pojazdów, przyjęli pozycje bojowe, a dwóch z nich
bezpiecznym krokiem, podeszło do limuzyny.
-
Proszę wysiąść. - mundurowy otworzył drzwi kierowcy. - Ale
wszyscy! Łącznie z dzieckiem! - wydał rozkaz, a następnie
odskoczył jak oparzony.
Slash
wyciągnął ze sobą Ethana. Cała szóstka stanęła w kręgu.
Osaczeni przez mafię, gliniarzy, celującymi do nich z pistoletów,
nie widzieli żadnej szansy na ucieczkę.
Nagle
nad całym tłumem zjawił się jeszcze helikopter. Mężczyźni w
czerni zaczęli strzelać do latającego kawałku złomu, ale trzech
z nich oberwało kulką w głowę, a reszta została ranna w inne
części ciała. W tym momencie policjanci chcieli zacząć ostrzał.
-
Proszę odłożyć broń i nie robić głupstw. - usłyszeli głos z
nieba.
Jeden
z niebieskich pociągnął za spust. W mgnieniu oka, jego wnętrzności
można było zbierać jak piasek na pustyni. Cała reszta, przerażona
całą sytuacją, odłożyła broń na ziemię. Z helikoptera
spuszczona została drabinka.
-
Cała szóstka na pokład! Łącznie z dzieckiem oczywiście.
Muzycy
popatrzyli po sobie wystraszeni, ale gdy zobaczyli, jak ich szofer
pewnie wspina się na górę, postanowili, że dla swojego własnego
bezpieczeństwa, pójdą w jego ślady.