-
Za dwa tygodnie święta, w styczniu zaczynamy trasę... - westchnął
Slash, siedząc w salonie razem z Izzym. - A i tak nie mam humoru. -
dokończył, otwierając kolejną puszkę piwa.
Wszyscy
gdzieś powychodzili; Axl znów pojechał do Erin, Steve ćpa gdzieś
po kątach, a Duff wyparował. Do Skarlet nadal nie chcą ich
wpuścić, podobno jej stan się pogorszył. Na dobrą sprawę, to
jedyną rzeczą, która mogłaby podnieść muzyków na duchu, był
fakt, iż nowa płyta – G'N'R Lies – przynosi
dosyć wysokie korzyści.
-
Zawsze chciałem pojechać do
Las Vegas. - wspomniał pół
przytomny rytmiczny, siedząc
z zapalony papierosem. - A
też czuję się jak flak. -
powiedział leniwie, powoli odstawiając rękę od ust.
Przyjaciele
siedzieli tak jeszcze dłuższą chwilę. Wpatrzeni w zasłonięte
przez grube, szare płótna, okna. W całym salonie unosił się dym,
zapach alkoholu, a także woń
słodkiej heroiny Stradlina.
- Tak właściwie, to robimy coś na
święta? - spytał Mulat poważnym głosem, odwracając głowę w
stronę przyjaciela.
- Nie wiem. - wzruszył ramionami. -
Duff jedzie do Seattle, Judy do rodziców, a Skarlet wspominała, że
chyba pojadą do Irlandii. O ile ją wypuszczą oczywiście.
- Do Irlandii? - zdziwił się
gitarzysta. - Po co do Irlandii?
Szatyn popatrzył na niego równie
zaskoczony.
- Kretynie, przecież oni są z
Irlandii! - zaśmiał się rytmiczny, o mało nie rozlewając piwa na
granatową kanapę.
- Poważnie? - mruknął jakby sam do
siebie Hudson, który dopiero teraz odkrył, że przez tyle lat żył
w kłamstwie.
Izzy wciąż nie przestawał się śmiać,
a Slash co chwile zerkał na niego lekko rozdrażniony.
- Postawili przy pokoju Skarlet dwóch
policjantów. - oświadczył Axl, wchodząc do Hellhousa.
- Co? Po co?
- Nie wiem, ale widocznie myślą, że
porywacze wrócą. - opadł na fotel, przez chwile uważnie
przyglądając się Stradlinowi. - A jemu co? - ruchem głowy wskazał
na szatyna.
- Nic, zwariował. - Slash wzruszył
ramionami, nie odrywając spojrzenia od przyjaciela.
- Żadna nowość. - powiedział cicho
sam do siebie, odgarniając rude włosy do tyłu. - Tak czy inaczej,
idę wieczorem do Charliego, bo podobno ma jakieś ważne wieści.
- A do Skarlet to nas kiedyś w końcu
wpuszczą?
- Skąd mam wiedzieć, wyglądam jak
glina? - odparł wokalista, wywracając oczami.
- Właśnie, co do glin. Geffen dzwonił
i prosił, żebyśmy do niego w piątek przyjechali, nie powiedział
dlaczego. - Slash wstał, odstawił paczkę Marlboro, po czym udał
się do swojego pokoju.
Rose jeszcze przez moment rozmyślał
nad tym, co ma Geffen do policjantów, ale uznał to za niepotrzebną
informację i wziął puszkę piwa stojącą koło telewizora.
***
- Jeszcze raz. - zażądał Axl, stojąc
z mikrofonem w ręku i patrząc na ścianę.
- Gramy to już czwarty raz... -
westchnął znudzony Steve, bawiąc się pałeczką.
- Ale to mój ulubiony kawałek, więc
jeszcze raz! - warknął zdenerwowany, odwracając się tyłem do
znajomych.
- Axl rozumiem, że ta piosenka jest dla
Ciebie jakaś niesamowicie ważna, czy coś, ale przypominam Ci, że
mamy jeszcze siedem innych utworów, które też musimy ćwiczyć. -
powiedział spokojnie Izzy, opierając się o jeden ze wzmacniaczy.
Rose popatrzył na niego morderczym
wzrokiem, po czym rzucił mikrofon na podłogę, opuszczając salę
próbną.
- Co za idiota. - mruknął pod nosem
Slash, stojąc ze swoją ukochaną gitarą koło Duffa, cały czas
przyglądając się zajściu.
- Mówisz tak, jakbyś go nie znał. -
basista siadł na krześle, kładąc głowę na oparciu.
- No dobra, ale ile można? Tracimy
przez niego już trzecią próbę!
- Powiedz mu to, na pewno się ucieszy.
- Przestańcie się kłócić do
cholery, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. - Jeff podniósł
głos, tym samym przekrzykując przyjaciół. - Możemy grać dalej,
o tyle, że... bez wokalisty. - rozłożył ręce.
Adler jak zwykle pokiwał zadowolony
głową, z szerokim uśmiechem przenosząc spojrzenie na
posprzeczanych kolegów. Stali chwilę wpatrzeni w siebie, ale w
końcu Slash stwierdził, że któryś z nich musi być ten dobry i
koniecznie musi być to McKagan.
- Niech będzie. - mruknął wreszcie
basista, podnosząc się z siedzenia.
***
- Axl! - przeraźliwy krzyk dobiegł z
pokoju Slasha.
Rudowłosy, który spokojnie siedział
sobie na kanapie, uniósł lekko głowę do góry. Urzędujący na
fotelu Rob, popatrzył na wokalistę lekko wystraszony wzrokiem.
- Słucham?! - odpowiedział w końcu
William.
- Gdzie jest mój wąż?!
- Eee... - zmieszał się Rose. - Skąd
mam wiedzieć?!
- Mam Ci przypomnieć kto go zawsze
wypuszczał z domu?!
- Rob, musisz mi pomóc. - zdesperowany
do granic możliwości Axl zwrócił się do uśmiechniętego
perkusisty.
Brunet pokiwał głową, oczekując na
dalsze wskazówki.
- On mnie zabije! - jęknął wokalista
bardziej do siebie, a następnie wrócił do rozmowy z przyjacielem.
- Dzisiaj rano wyprowadziłem Clyde do ogródka, bo było takie ładne
słońce... no i nie miałem z kim pogadać...
- Wy macie ogródek? - zdziwiony Affuso
uniósł brwi do góry, wciąż patrząc na rozgoryczonego kolegę.
- Skup się! - upomniał go Will. -
Potem usnąłem i o nim zapomniałem. Całe południe go szukałem,
aż w końcu znalazłem...
- No i gdzie jest? - dopytywał
zaciekawiony perkusista.
Axl westchnął, po czym ręką wskazał
na książkę leżącą na stoliku.
- O Boże! Samochód go przejechał? -
spytał zszokowany.
- Gorzej!
- Traktor? - zgadywał dalej.
- Jeszcze gorzej!
- Nie mam pomysłów... - pokręcił po
chwili głową.
- Czarownica zamieniła go w obrazek! -
wytłumaczył Rose załamanym głosem.
- Co? - Rob nie wiedział czy przyjaciel
żartuje, czy mówi serio.
Rudowłosy wywrócił oczami, sięgnął
po książkę i otworzył ją na pewnej stronie.
- Widzisz?
- Axl! - obydwoje podnieśli spojrzenie
na górę.
Na schodach stał zdenerwowany Saul,
mocno trzymając barierkę.
- Słucham? - spytał miło, udając, że
nic nigdy się nie wydarzyło.
- Ostatni raz pytam się, gdzie jest
Clyde?
Wokalista wypuścił głośno powietrze,
a następnie pokazał Hudsonowi ilustrację zwierzęcia.
- Idiota! Pytam o mojego zajebistego
węża, nie o jakąś głupią książkę!
- Ale to jest Clyde! - wykrzyczał lekko
urażony Will, patrząc na Mulata.
- Co? - wydukał w końcu gitarzysta, w
głowie przetwarzając wypowiedź przyjaciela.
- To jest Clyde. - powiedział już
spokojniej, wpatrując się w Slasha ze skupieniem.
- Brałeś coś? To nie jest Clyde! W
ogóle... - przerwał na chwilę. - jak mój wąż może być kartką
papieru, psychol! - dokończył i wrócił do swojego pokoju.
Muzycy siedzieli jeszcze dłuższy czas
w ciszy; Axl wpatrzony w lekturę, a Rob w Axla.
- Ty mi wierzysz, prawda? - zapytał
Affusa, obserwując go z nadzieją w oczach.
Brunet zawahał się, pomyślał, po
czym energicznie pokiwał głową, sam nie będąc jednak silnie
przekonany w słowa wokalisty.
- To dobrze. - uśmiechnął się,
wracając do oglądania węża.
***
- Jest Steven? - do Hellhouse'a wpadła
zmęczona Judy.
- Nie. - zaprzeczył Duff, pijąc piwo i
oglądając film w telewizji.
- Cholera! Cały dzień go szukam, nie
wiesz, gdzie może być?
Basista przeniósł wzrok na
przyjaciółkę, pomyślał trochę, ostatecznie kręcąc głową.
- Zapytaj Izziego. - zaproponował,
wracając do seansu.
Dziewczyna natychmiast wbiegła schodami
na górę i mocno zapukała do pokoju szatyna.
- O, cześć, coś się stało? -
spytał, widząc podirytowaną brunetkę.
- Gdzie jest Steven?
- Wyszedł jakieś pół godziny temu,
ale nie wiem gdzie...
- Nie wspominał? - przerwała mu Brown,
chodząc w miejscu i w ogóle zachowując się jakby miała ADHD.
- Coś mówił... - przytaknął
rytmiczny.
- Przypomnij sobie Jeff, lepiej sobie
przypomnij. - nakazała dziewczyna, z oczekiwaniem patrząc na
zdezorientowanego przyjaciela.
- Czekaj, coś mi świta... Wiem! -
krzyknął zadowolony. - Poszedł z Axlem do The Roxy. - oznajmił
dumny.
- Świetnie! Dzięki! - Judy zniknęła
tak szybko, jak tylko się pojawiła.
- Ludzie w tych czasach są jacyś
zwariowani. - mruknął do siebie, dalej lekko skołowany stojąc w
przejściu.
Po chwili zastanowienia, wzruszył
ramionami, powracając do swojego małego świata, aby dalej
komponować nieziemskie, jego zdaniem, utwory.
***
- Widzisz ją gdzieś? - pytał co
chwilę Axl, razem ze Stevenem przepychając się przez tłum ludzi.
- Mówię Ci, że nie... - zaprzeczał
perkusista, rozglądając się na boki, niczym zwierze poszukujące
pożywienia. - Jest! - podskoczył nagle uradowany, gdy na horyzoncie
spostrzegł znajomą blondynkę. - Debborah! - przywitał się z
dawną przyjaciółką, a następnie nie czekając na odpowiedź,
kontynuował ''rozmowę''. - Słuchaj, mam do Ciebie ogromną...
- A ja jestem Axl, miło mi. - rudowłosy
podał rękę dziewczynie, która najwyraźniej nie wiedziała kogo
słuchać.
- Debborah, mi również. - uśmiechnęła
się, po czym uwagę znów skupiła na Adlerze.
- Mam do Ciebie ogromną prośbę, a
mianowicie... Szef u siebie?
- Tak, za godzinę wychodzi, a coś się
stało? - zapytała zdziwiona, będąc przekonana, że chodzi o jakoś
baru czy o inne pierdoły.
- Nie! To znaczy... Tak i nie. - plątał
się blondyn. - Nieważne, jak możemy z nim porozmawiać?
- Nie przyjmuje gości, ale chętnie Was
zaprowadzę. - promienny uśmiech ponownie pojawił się na jej
twarzy.
Cała trójka ruszyła korytarzem w głąb
budynku. Czerwone ściany ozdobione były zdjęciami muzyków, wraz z
autografami, oprawione w złote lub srebrne ramy. Droga nie była ani
długa, ani trudna, aczkolwiek Rose i tak miał obawy, że stąd nie
wyjdą.
- Drzwi po prawej. - wskazała dłonią,
a następnie wróciła do głównego pomieszczenia The Roxy.
- Kto puka, a kto mówi? - zaczął Axl
po chwili milczenia.
- Ja pukam, Ty mówisz. - wyszczerzył
się Pudel, szybko podbiegając do drzwi i wykonując swoją część
misji.
Gdy usłyszeli ciche ''proszę'',
wokalista nacisnął na klamkę, ale od razu pytająco spojrzał na
przyjaciela.
- No otwieraj. - szepnął Popcorn,
wyrażając tym samym opinię, że dobrze postępują, i że tak
trzeba.
- Dzień dobry. - rozpromienił się
nagle William, wchodząc do biura pana Czezowskiego.
- Witam. - odburknął, nie zaszczycając
gości wzrokiem.
Mężczyzna przeglądał jakieś
papiery, widocznie bardzo ważne, bo nie odrywał od nich uwagi.
Poprawił jedynie ciemne okulary na nosie, a następnie dalej zajął
się dokumentami.
Całe pomieszczenie śmierdziało jakimś
dziwnym zapachem; Steven nie był pewien czy to od fajki, którą
Czezowski trzymał w ustach, czy od przeróżnych, dziwnych słoików,
które stały na parapecie. Swoja drogą, pokój nieco go przeraził.
Żaluzje zasłonięte, żyrandol wyłączony, a jedynym dochodem
światła była mała, zielona lampa, zaczepiona o biurko.
- Przepraszamy, że przeszkadzamy w tak
ważnym momencie, ale musimy porozmawiać. - powiedział Rose,
podchodząc bliżej szefa The Roxy.
Czezowski westchnął, odłożył
papiery, a następnie ze zmęczeniem popatrzył na młodych, pełnych
energii muzyków.
- Siadajcie. - wskazał głową na dwa
niebieskie krzesła. - Słucham?
- Czy zna Pan może Skarlett Harrison? -
walnął na wstępie rudowłosy, przyjacielsko patrząc na
łysiejącego szatyna i uprzejmie czekając na jego odpowiedź.
- Nie. - zaprzeczył natychmiast,
zmieniając pozycję.
- Jakiś czas temu porwano ją ze
szpitalnego parkingu... - tłumaczył Axl.
- Jestem szefem, nie lekarzem.
- Wiemy, ale mamy świadka, który
widział pana tuż przed tym zdarzeniem.
- I? - niecierpliwił się, nerwowo
obracając splecionymi dłońmi.
- Znaleziono ją na zapleczu baru. Pana
baru. - dokończył, tym razem patrząc na mężczyznę z nienawiścią
w oczach.
- A co JA, mam z tym wspólnego?
- My chcielibyśmy to wiedzieć. -
syknął wokalista.
- A panowie są z policji? - uśmiechnął
się Czezowski, czując, że to może uchronić go przed tymi
haniebnymi oskarżeniami.
- Aż tak śpieszy Ci się do więzienia?
Zadowolenie automatycznie zniknęło z
twarzy szefa.
- Nie znam Waszej koleżanki, a teraz
proszę wyjść, bo mam jeszcze kilka ważnych rzeczy do dokończenia.
- jego spojrzenie znów powędrowało na dokumenty.
- Komu Ty to zleciłeś? I po co?
- Po pierwsze, nie jesteśmy na ''Ty''.
- warknął po chwili, uważnie patrząc na rudowłosego. - Po
drugie, kim Wy w ogóle jesteście?
- Zapewne kimś bardziej wartościowym
niż Ty. - mruknął wokalista.
- Dobrze, a więc... Jak się nazywacie?
- miły ton głosu Czezowskiego od razu wskazywał na kłopoty.
- Stephen. - odpowiedział lekko
zakłopotany Rose.
- Melvine. - odrzekł spokojnie Steve,
od dłuższego czasu wpatrując się w dyplomy wiszące na ścianie.
- Stephen, Melvine... słuchajcie mnie
teraz uważnie. Nie wiem kim jest wasza koleżanka. A teraz ładnie
wyjdźcie albo wezwę ochronę. - dokończył przemowę, po czym
uznał rozmowę za zakończoną.
Muzycy popatrzyli po sobie, ale zgodnie
z ''prośbą'', a raczej nakazem, opuścili biuro z niezadowolonymi
minami.
Czezowski odczekał chwilę, a następnie
podniósł słuchawkę.
- Znalazłem przyjaciela z parkingu...
Wychodzi z blondynem, wiecie co robić... Tak, to samo co z
dziewczyną...
Usatysfakcjonowany oparł się o oparcie
czarnego fotela, zakładając nogę na nogę, i przyjmując wyraz
filozofa, zawiesił wzrok na jednym z dyplomów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz