poniedziałek, 11 stycznia 2016

7. You know what to do.

- Za dwa tygodnie święta, w styczniu zaczynamy trasę... - westchnął Slash, siedząc w salonie razem z Izzym. - A i tak nie mam humoru. - dokończył, otwierając kolejną puszkę piwa.

Wszyscy gdzieś powychodzili; Axl znów pojechał do Erin, Steve ćpa gdzieś po kątach, a Duff wyparował. Do Skarlet nadal nie chcą ich wpuścić, podobno jej stan się pogorszył. Na dobrą sprawę, to jedyną rzeczą, która mogłaby podnieść muzyków na duchu, był fakt, iż nowa płyta – G'N'R Lies – przynosi dosyć wysokie korzyści.

- Zawsze chciałem pojechać do Las Vegas. - wspomniał pół przytomny rytmiczny, siedząc z zapalony papierosem. - A też czuję się jak flak. - powiedział leniwie, powoli odstawiając rękę od ust.

Przyjaciele siedzieli tak jeszcze dłuższą chwilę. Wpatrzeni w zasłonięte przez grube, szare płótna, okna. W całym salonie unosił się dym, zapach alkoholu, a także woń słodkiej heroiny Stradlina.

- Tak właściwie, to robimy coś na święta? - spytał Mulat poważnym głosem, odwracając głowę w stronę przyjaciela.

- Nie wiem. - wzruszył ramionami. - Duff jedzie do Seattle, Judy do rodziców, a Skarlet wspominała, że chyba pojadą do Irlandii. O ile ją wypuszczą oczywiście.

- Do Irlandii? - zdziwił się gitarzysta. - Po co do Irlandii?

Szatyn popatrzył na niego równie zaskoczony.

- Kretynie, przecież oni są z Irlandii! - zaśmiał się rytmiczny, o mało nie rozlewając piwa na granatową kanapę.

- Poważnie? - mruknął jakby sam do siebie Hudson, który dopiero teraz odkrył, że przez tyle lat żył w kłamstwie.

Izzy wciąż nie przestawał się śmiać, a Slash co chwile zerkał na niego lekko rozdrażniony.

- Postawili przy pokoju Skarlet dwóch policjantów. - oświadczył Axl, wchodząc do Hellhousa.

- Co? Po co?

- Nie wiem, ale widocznie myślą, że porywacze wrócą. - opadł na fotel, przez chwile uważnie przyglądając się Stradlinowi. - A jemu co? - ruchem głowy wskazał na szatyna.

- Nic, zwariował. - Slash wzruszył ramionami, nie odrywając spojrzenia od przyjaciela.

- Żadna nowość. - powiedział cicho sam do siebie, odgarniając rude włosy do tyłu. - Tak czy inaczej, idę wieczorem do Charliego, bo podobno ma jakieś ważne wieści.

- A do Skarlet to nas kiedyś w końcu wpuszczą?

- Skąd mam wiedzieć, wyglądam jak glina? - odparł wokalista, wywracając oczami.

- Właśnie, co do glin. Geffen dzwonił i prosił, żebyśmy do niego w piątek przyjechali, nie powiedział dlaczego. - Slash wstał, odstawił paczkę Marlboro, po czym udał się do swojego pokoju.

Rose jeszcze przez moment rozmyślał nad tym, co ma Geffen do policjantów, ale uznał to za niepotrzebną informację i wziął puszkę piwa stojącą koło telewizora.

***
- Jeszcze raz. - zażądał Axl, stojąc z mikrofonem w ręku i patrząc na ścianę.

- Gramy to już czwarty raz... - westchnął znudzony Steve, bawiąc się pałeczką.

- Ale to mój ulubiony kawałek, więc jeszcze raz! - warknął zdenerwowany, odwracając się tyłem do znajomych.

- Axl rozumiem, że ta piosenka jest dla Ciebie jakaś niesamowicie ważna, czy coś, ale przypominam Ci, że mamy jeszcze siedem innych utworów, które też musimy ćwiczyć. - powiedział spokojnie Izzy, opierając się o jeden ze wzmacniaczy.

Rose popatrzył na niego morderczym wzrokiem, po czym rzucił mikrofon na podłogę, opuszczając salę próbną.

- Co za idiota. - mruknął pod nosem Slash, stojąc ze swoją ukochaną gitarą koło Duffa, cały czas przyglądając się zajściu.

- Mówisz tak, jakbyś go nie znał. - basista siadł na krześle, kładąc głowę na oparciu.

- No dobra, ale ile można? Tracimy przez niego już trzecią próbę!

- Powiedz mu to, na pewno się ucieszy.

- Przestańcie się kłócić do cholery, bo to do niczego dobrego nie prowadzi. - Jeff podniósł głos, tym samym przekrzykując przyjaciół. - Możemy grać dalej, o tyle, że... bez wokalisty. - rozłożył ręce.

Adler jak zwykle pokiwał zadowolony głową, z szerokim uśmiechem przenosząc spojrzenie na posprzeczanych kolegów. Stali chwilę wpatrzeni w siebie, ale w końcu Slash stwierdził, że któryś z nich musi być ten dobry i koniecznie musi być to McKagan.

- Niech będzie. - mruknął wreszcie basista, podnosząc się z siedzenia.

***
- Axl! - przeraźliwy krzyk dobiegł z pokoju Slasha.

Rudowłosy, który spokojnie siedział sobie na kanapie, uniósł lekko głowę do góry. Urzędujący na fotelu Rob, popatrzył na wokalistę lekko wystraszony wzrokiem.



- Słucham?! - odpowiedział w końcu William.

- Gdzie jest mój wąż?!

- Eee... - zmieszał się Rose. - Skąd mam wiedzieć?!

- Mam Ci przypomnieć kto go zawsze wypuszczał z domu?!

- Rob, musisz mi pomóc. - zdesperowany do granic możliwości Axl zwrócił się do uśmiechniętego perkusisty.

Brunet pokiwał głową, oczekując na dalsze wskazówki.

- On mnie zabije! - jęknął wokalista bardziej do siebie, a następnie wrócił do rozmowy z przyjacielem. - Dzisiaj rano wyprowadziłem Clyde do ogródka, bo było takie ładne słońce... no i nie miałem z kim pogadać...

- Wy macie ogródek? - zdziwiony Affuso uniósł brwi do góry, wciąż patrząc na rozgoryczonego kolegę.

- Skup się! - upomniał go Will. - Potem usnąłem i o nim zapomniałem. Całe południe go szukałem, aż w końcu znalazłem...

- No i gdzie jest? - dopytywał zaciekawiony perkusista.

Axl westchnął, po czym ręką wskazał na książkę leżącą na stoliku.

- O Boże! Samochód go przejechał? - spytał zszokowany.

- Gorzej!

- Traktor? - zgadywał dalej.

- Jeszcze gorzej!

- Nie mam pomysłów... - pokręcił po chwili głową.

- Czarownica zamieniła go w obrazek! - wytłumaczył Rose załamanym głosem.

- Co? - Rob nie wiedział czy przyjaciel żartuje, czy mówi serio.

Rudowłosy wywrócił oczami, sięgnął po książkę i otworzył ją na pewnej stronie.

- Widzisz?

- Axl! - obydwoje podnieśli spojrzenie na górę.

Na schodach stał zdenerwowany Saul, mocno trzymając barierkę.

- Słucham? - spytał miło, udając, że nic nigdy się nie wydarzyło.

- Ostatni raz pytam się, gdzie jest Clyde?

Wokalista wypuścił głośno powietrze, a następnie pokazał Hudsonowi ilustrację zwierzęcia.

- Idiota! Pytam o mojego zajebistego węża, nie o jakąś głupią książkę!

- Ale to jest Clyde! - wykrzyczał lekko urażony Will, patrząc na Mulata.

- Co? - wydukał w końcu gitarzysta, w głowie przetwarzając wypowiedź przyjaciela.
- To jest Clyde. - powiedział już spokojniej, wpatrując się w Slasha ze skupieniem.

- Brałeś coś? To nie jest Clyde! W ogóle... - przerwał na chwilę. - jak mój wąż może być kartką papieru, psychol! - dokończył i wrócił do swojego pokoju.

Muzycy siedzieli jeszcze dłuższy czas w ciszy; Axl wpatrzony w lekturę, a Rob w Axla.

- Ty mi wierzysz, prawda? - zapytał Affusa, obserwując go z nadzieją w oczach.

Brunet zawahał się, pomyślał, po czym energicznie pokiwał głową, sam nie będąc jednak silnie przekonany w słowa wokalisty.

- To dobrze. - uśmiechnął się, wracając do oglądania węża.

***
- Jest Steven? - do Hellhouse'a wpadła zmęczona Judy.

- Nie. - zaprzeczył Duff, pijąc piwo i oglądając film w telewizji.

- Cholera! Cały dzień go szukam, nie wiesz, gdzie może być?

Basista przeniósł wzrok na przyjaciółkę, pomyślał trochę, ostatecznie kręcąc głową.

- Zapytaj Izziego. - zaproponował, wracając do seansu.

Dziewczyna natychmiast wbiegła schodami na górę i mocno zapukała do pokoju szatyna.

- O, cześć, coś się stało? - spytał, widząc podirytowaną brunetkę.

- Gdzie jest Steven?

- Wyszedł jakieś pół godziny temu, ale nie wiem gdzie...

- Nie wspominał? - przerwała mu Brown, chodząc w miejscu i w ogóle zachowując się jakby miała ADHD.

- Coś mówił... - przytaknął rytmiczny.

- Przypomnij sobie Jeff, lepiej sobie przypomnij. - nakazała dziewczyna, z oczekiwaniem patrząc na zdezorientowanego przyjaciela.

- Czekaj, coś mi świta... Wiem! - krzyknął zadowolony. - Poszedł z Axlem do The Roxy. - oznajmił dumny.

- Świetnie! Dzięki! - Judy zniknęła tak szybko, jak tylko się pojawiła.


- Ludzie w tych czasach są jacyś zwariowani. - mruknął do siebie, dalej lekko skołowany stojąc w przejściu.

Po chwili zastanowienia, wzruszył ramionami, powracając do swojego małego świata, aby dalej komponować nieziemskie, jego zdaniem, utwory.

***
- Widzisz ją gdzieś? - pytał co chwilę Axl, razem ze Stevenem przepychając się przez tłum ludzi.

- Mówię Ci, że nie... - zaprzeczał perkusista, rozglądając się na boki, niczym zwierze poszukujące pożywienia. - Jest! - podskoczył nagle uradowany, gdy na horyzoncie spostrzegł znajomą blondynkę. - Debborah! - przywitał się z dawną przyjaciółką, a następnie nie czekając na odpowiedź, kontynuował ''rozmowę''. - Słuchaj, mam do Ciebie ogromną...

- A ja jestem Axl, miło mi. - rudowłosy podał rękę dziewczynie, która najwyraźniej nie wiedziała kogo słuchać.

- Debborah, mi również. - uśmiechnęła się, po czym uwagę znów skupiła na Adlerze.

- Mam do Ciebie ogromną prośbę, a mianowicie... Szef u siebie?

- Tak, za godzinę wychodzi, a coś się stało? - zapytała zdziwiona, będąc przekonana, że chodzi o jakoś baru czy o inne pierdoły.

- Nie! To znaczy... Tak i nie. - plątał się blondyn. - Nieważne, jak możemy z nim porozmawiać?

- Nie przyjmuje gości, ale chętnie Was zaprowadzę. - promienny uśmiech ponownie pojawił się na jej twarzy.

Cała trójka ruszyła korytarzem w głąb budynku. Czerwone ściany ozdobione były zdjęciami muzyków, wraz z autografami, oprawione w złote lub srebrne ramy. Droga nie była ani długa, ani trudna, aczkolwiek Rose i tak miał obawy, że stąd nie wyjdą.

- Drzwi po prawej. - wskazała dłonią, a następnie wróciła do głównego pomieszczenia The Roxy.

- Kto puka, a kto mówi? - zaczął Axl po chwili milczenia.

- Ja pukam, Ty mówisz. - wyszczerzył się Pudel, szybko podbiegając do drzwi i wykonując swoją część misji.

Gdy usłyszeli ciche ''proszę'', wokalista nacisnął na klamkę, ale od razu pytająco spojrzał na przyjaciela.

- No otwieraj. - szepnął Popcorn, wyrażając tym samym opinię, że dobrze postępują, i że tak trzeba.

- Dzień dobry. - rozpromienił się nagle William, wchodząc do biura pana Czezowskiego.

- Witam. - odburknął, nie zaszczycając gości wzrokiem.

Mężczyzna przeglądał jakieś papiery, widocznie bardzo ważne, bo nie odrywał od nich uwagi. Poprawił jedynie ciemne okulary na nosie, a następnie dalej zajął się dokumentami.
Całe pomieszczenie śmierdziało jakimś dziwnym zapachem; Steven nie był pewien czy to od fajki, którą Czezowski trzymał w ustach, czy od przeróżnych, dziwnych słoików, które stały na parapecie. Swoja drogą, pokój nieco go przeraził. Żaluzje zasłonięte, żyrandol wyłączony, a jedynym dochodem światła była mała, zielona lampa, zaczepiona o biurko.

- Przepraszamy, że przeszkadzamy w tak ważnym momencie, ale musimy porozmawiać. - powiedział Rose, podchodząc bliżej szefa The Roxy.

Czezowski westchnął, odłożył papiery, a następnie ze zmęczeniem popatrzył na młodych, pełnych energii muzyków.

- Siadajcie. - wskazał głową na dwa niebieskie krzesła. - Słucham?

- Czy zna Pan może Skarlett Harrison? - walnął na wstępie rudowłosy, przyjacielsko patrząc na łysiejącego szatyna i uprzejmie czekając na jego odpowiedź.

- Nie. - zaprzeczył natychmiast, zmieniając pozycję.


- Jakiś czas temu porwano ją ze szpitalnego parkingu... - tłumaczył Axl.

- Jestem szefem, nie lekarzem.

- Wiemy, ale mamy świadka, który widział pana tuż przed tym zdarzeniem.

- I? - niecierpliwił się, nerwowo obracając splecionymi dłońmi.

- Znaleziono ją na zapleczu baru. Pana baru. - dokończył, tym razem patrząc na mężczyznę z nienawiścią w oczach.

- A co JA, mam z tym wspólnego?

- My chcielibyśmy to wiedzieć. - syknął wokalista.

- A panowie są z policji? - uśmiechnął się Czezowski, czując, że to może uchronić go przed tymi haniebnymi oskarżeniami.

- Aż tak śpieszy Ci się do więzienia?

Zadowolenie automatycznie zniknęło z twarzy szefa.

- Nie znam Waszej koleżanki, a teraz proszę wyjść, bo mam jeszcze kilka ważnych rzeczy do dokończenia. - jego spojrzenie znów powędrowało na dokumenty.

- Komu Ty to zleciłeś? I po co?

- Po pierwsze, nie jesteśmy na ''Ty''. - warknął po chwili, uważnie patrząc na rudowłosego. - Po drugie, kim Wy w ogóle jesteście?
- Zapewne kimś bardziej wartościowym niż Ty. - mruknął wokalista.

- Dobrze, a więc... Jak się nazywacie? - miły ton głosu Czezowskiego od razu wskazywał na kłopoty.

- Stephen. - odpowiedział lekko zakłopotany Rose.

- Melvine. - odrzekł spokojnie Steve, od dłuższego czasu wpatrując się w dyplomy wiszące na ścianie.

- Stephen, Melvine... słuchajcie mnie teraz uważnie. Nie wiem kim jest wasza koleżanka. A teraz ładnie wyjdźcie albo wezwę ochronę. - dokończył przemowę, po czym uznał rozmowę za zakończoną.

Muzycy popatrzyli po sobie, ale zgodnie z ''prośbą'', a raczej nakazem, opuścili biuro z niezadowolonymi minami.
Czezowski odczekał chwilę, a następnie podniósł słuchawkę.

- Znalazłem przyjaciela z parkingu... Wychodzi z blondynem, wiecie co robić... Tak, to samo co z dziewczyną...

Usatysfakcjonowany oparł się o oparcie czarnego fotela, zakładając nogę na nogę, i przyjmując wyraz filozofa, zawiesił wzrok na jednym z dyplomów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hand Signal...Rock On