niedziela, 1 listopada 2015

2. Big, dumn problem.

Z pomieszczenia dobiegały dźwięki muzyki, bowiem tam właśnie odbywała się próba.

- I tak jest codziennie... - westchnęła marudnie Skarlet, siedząc w salonie z dziwnie zachowującym się Stevenem. - Co Ty tak właściwie robisz? - po kilku minutach w końcu zwróciła uwagę na gościa, który leżał na podłodze niczym syrenka.

- Ciii... - przyłożył palec do ust.

Czarnowłosa obserwowała blondyna podejrzliwym wzrokiem, mając nadzieję, że zaraz wytłumaczy jej, o co chodzi.

- O, cześć... - z pokoju ''muzyki'' wyszedł zmęczony basista – Shannon.

- Uważaj! - ryknął Adler, rzucając się na nogi chłopaka. - Tu jest Daisy... - dokończył już nieco spokojniej, z błogim uśmiechem na twarzy.

- Kto? - Shannon wlepił oczy w perkusistę, zastanawiając się, o czym, a raczej o kim on w ogóle mówi.



- Daisy... - powtórzył Steven, ukazując małą biedronkę, chodzącą po podłodze.

Basista stał przez chwilę skołowany, nie wiedząc czy ma to uznać za normalne, czy wręcz przeciwnie.

- Pomińmy to... - mruknął pod nosem. - Macie coś do picia?

- W kuchni pod stołem. - odpowiedziała monotonnie, patrząc w okno.

Sytuacja sprzed kilku tygodni wciąż nie dawała jej spokoju. To wszystko wydawało się jakieś dziwne. Po co ktoś zostawiałby dziecko na zewnątrz w taką pogodę? I skąd ono wzięło się u chłopaków? Paranoja.

- Hm... Skarlet... A jest coś mocniejszego? - głos niósł się z pomieszczenia obok.

Dziewczyna westchnęła zmęczona, ale z litością odkrzyknęła przyjacielowi:

- U Adama w pokoju. - podpowiedziała.

Radosny basista wbiegł po schodach na górę i tyle go widziano.

- Gdzie idziesz? - zapytał Steven, gdy zauważył ubierającą się czarnowłosa.

- Do raju. - mruknęła obojętnie. - Cześć.

Perkusista nawet nie zdążył odpowiedzieć. Poczuł się jakoś samotnie, ale na szczęście na pomoc przyszła mu Daisy.

- Widzisz kochanie, wszyscy nas zostawili. - szepnął, kładąc zwierzę na swoją dłoń.

***
- Axl, weź Ty już lepiej nie pij. - po spotkaniu z Percym, Rose powędrował do baru z Izzym. Bo przecież alkoholu nigdy za wiele.

- Daj spokój. - przeciągnął rudowłosy, ruchem ręki zamawiając kolejną porcję wódki.

- Stary, ja idę do domu. - rytmiczny myślał, że może w ten sposób przekona wokalistę do powrotu.

- To idź, trafię sam.

Jeszcze chwilę zastanawiał się, czy może zostawić przyjaciela samego. Zna go bardzo dobrze i doskonale wie, że prędzej czy później wpakuje się w jakieś tarapaty. Z drugiej strony ma serdecznie dosyć jego zachowania. Po krótkim namyśle, stwierdził że przecież nie jest niańką, a Axl jest już dorosły i niech sam sobie radzi. Odstawił kieliszek, po czym wyszedł na mokrą ulicę Los Angeles.
Nie wiedział ile już się tak włóczył, aczkolwiek był pewny, że jest późno. Nie miał jednak najmniejszej ochoty wracać do tego zbiorowiska bakterii. Podobała mu się ta część miasta, szczególnie nocą. Park był jednym z ulubionych miejsc Izziego, miał z nim świetne wspomnienia.

- Skarlet! Hej! - krzyknął do szatynki, gdy tylko ujrzał ją na horyzoncie.

- Cześć, a co Ty tu robisz? - spytała zdziwiona, podsuwając przyjacielowi opakowanie z papierosami.

Stradlin oczywiście skorzystał z propozycji, a następnie opowiedział dziewczynie wszystko po kolei.

- Slash i Steven u nas są, wbijasz? - wyrzuciła fajkę, po czym pytająco spojrzała na rytmicznego.

- W sumie... pewnie.

Całą drogę rozmawiali o wielce ważnych sprawach ludzkiego bytu, sensie życia oraz na inne filozoficzne tematy.

- Coś głośno u Was. - skomentował Jeff, słysząc muzykę dochodzącą z jasnego domku jednorodzinnego.

- Tak, i martwi mnie to, bo jak wychodziłam to było spokojnie. - zmarszczyła brwi, westchnęła, a następnie wpuściła gościa do mieszkania.

W środku napotkała masę ludzi. Szkoda tylko, że połowy nie znała. Zastanawiała się, dlaczego nie ma tu jeszcze policji. Mijała pijanych, naćpanych ludzi. Znaleźli się i nieprzytomni, albo po prostu byli martwi, jakoś bardzo jej to nie przeszkadzało, chciała tylko zlokalizować brata.

- Slash, gdzie jest Adam? - spytała uśmiechniętego Mulata, siedzącego pod ścianą.

Najwidoczniej był dumny z życia, przynajmniej na takiego wyglądał. W prawej dłoni trzymał Danielsa, to znaczy tylko butelkę, zawartość prawdopodobnie została wchłonięta przez gitarzystę.

- No... Kiedyś widziałem go... chyba... w... nie pamiętam... - ciągnął niewyraźnie, mlaskając co chwile, a to z kolei jeszcze bardziej utrudniało dogadanie się z chłopakiem.

Skarlet pokiwała niezadowolona głową, po czym poszła dalej szukać kogoś, kto w ciągu ostatnich dwóch godzin widział jej brata. Przepchać się przez ten tłum było trudno, a jeszcze ciężej było przetrwać. Śmierdziało niemiłosiernie, nie chciała nawet wiedzieć skąd dochodzi ten nieprzyjemny zapach. Wpadło na nią kilku ludzi, gadając od rzeczy, ale spychała ich na bok olewając zagrożenia jakie na nich czyhają.

- Cześć, znasz Adama? - wleciała na jakiegoś trzeźwo wyglądającego chłopaka.

- Kogo?

- Mieszka tu... i prawdopodobnie jest organizatorem tej imprezy. - rozglądała się na wszystkie strony, wzrokiem szukając tej jednej osoby. Czy to aż tak wiele?

- Nie znam. - mruknął, wziął butelkę z piwem, po czym zniknął w ścianie ludzi.

Prawdopodobnie gdyby nie pomoc Melisy, nigdy nie wpadłaby na pomysł, że jej przyjaciele siedzą w piwnicy. Ostatni raz odwiedziła ją ze dwa lata temu, było tam mokro i nieprzyjemnie. Najwidoczniej im to nie przeszkadzało. Całe pomieszczenie wypełniał dym, śmiechy i zapach wódki oraz frytek.





Znalazła też brata, ale po jego stanie widać było, że z nim nie porozmawia. Chłopak gadał coś o jakiś dinozaurach, cała reszta tylko kiwała głowami, mówiąc że to prawda. Przez moment stała zdezorientowana, próbując ułożyć to w coś, co miało sens, ale jej się nie udało. Mruknęła coś, strzeliła facepalma, a następnie opuściła piwnicę, wracając z powrotem na górę.

***

- Już idę... - mruknął zaspany basista, schodząc na dół. - Halo? - przyłożył słuchawkę do ucha.

- Cześć Duffy...

- Axl? Gdzie Ty jesteś? - odchrząknął, a następnie oparł się prawą ręką o ścianę.

- W areszcie...

- Co? - wyprostował się blondyn, mając nadzieje, że przyjaciel tylko żartuje.

- Długa historia, ale nie obrażę się, jak po mnie przyjedziecie.

- Dobra, daj mi chwilę...

- Za dwie godziny. - przerwał mu rudowłosy.

- Co za dwie godziny? - niecierpliwił się McKagan.

- Przyjedźcie za dwie godziny, pa. - wokalista odłożył słuchawkę.

Michael natychmiast pobiegł do swojego pokoju, ubrał się, po czym wziął kluczyki od auta, i wybiegł z domu. Droga, którą normalnie pokonywał w 15 minut, dziwnym sposobem skróciła się do 5 minut. Wjechał na osiedle domków jednorodzinnych, odnalazł ten właściwy, a następnie zaparkował samochód. Jakież wielkie było jego zdziwienie, gdy drzwi otworzyła mu jakaś obca osoba.

- Eee... Jest Adam? Albo Skarlet? - zapytał niepewnie, widząc przed sobą młodą blondynkę z niewyraźnym wyrazem twarzy.

- Nie. To znaczy Adam jest, Skarlet nie wiem. - wpuściła chłopaka do środka, znikając na podłodze żywych trupów.


Chłopak szedł wolnym krokiem, rozglądając się po pomieszczeniu. Niektóre twarze wydawały mu się znajome, chociaż w rzeczywistości nie znał tych ludzi. Puste, porozbijane butelki, zastąpiły podłogę, na drzwiach wisiały ubrania, pod stołami leżały pudełka po pizzy. Jednym słowem był burdel, ale nie dosłownie. Starał się nikogo nie zdeptać i niczego nie zepsuć, a był to nie lada wyczyn. Szukał albo przyjaciół, albo kogoś trzeźwego, ale po pół godzinie spacerowania po domu, uznał, że bardziej prawdopodobne jest spotkanie matki Teresy. Jego ratunkiem okazała się Skarlet, która właśnie weszła do domu.

- O, nie wiedziałam, że też tu byłeś. - przywitała się w nietypowy sposób.

- No bo nie byłem, szukam chłopaków. - wytłumaczył, dalej rozglądając się po salonie.

- Steven jest na dole w piwnicy, a reszta nie wiem. Coś się stało?

Blondyn westchnął, ale niechętnie odpowiedział przyjaciółce.

- Axl jest w areszcie.

Dziewczyna odchrząknęła, pokiwała głową i poszła do kuchni. Wyraźnie było widać iż ma coś do powiedzenia. McKagan zawahał się, ale najpierw poszedł po perkusistę. Gdy otworzył drzwi, widok wcale go nie zaskoczył. Ludzie leżeli na podłodze, opary dymu jeszcze się utrzymywały, zasłaniając ciemniejsze zakamarki pomieszczenia.

- Steve, wstawaj. - pociągnął Adlera za ramię.

- Co... - zapytał zaspany, z zamkniętymi jeszcze oczami, podnosząc się do pozycji siedzącej.

- Trzeba odebrać Axla z komisariatu. Gdzie Slash i Izzy?

- Izzy? Jego tu nie było... - powiedział lekko zachrypniętym głosem, wzrokiem badając teren. - A Slash... Nie wiem... Gdzie ja w ogóle jestem?

- W piwnicy. - mruknął niezadowolony basista. - Dobra, wstawaj i idź na górę, ja pójdę poszukać naszych gitarzystów.

Kiedy z powrotem znalazł się w salonie, ludzi zdawało się być mniej. Powoli opuszczali dom, nie za bardzo wiedząc co tutaj robią, a raczej robili. W kuchni zastał Skarlet. Siedziała na krześle z podkulonymi nogami, prawdopodobnie analizując coś w myślach.

- Wszystko okej? - zmarszczył brwi, zerkając na zegarek.

- Jasne. - machnęła ręką, ale nie odwróciła wzroku od okna. - Chcesz herbatę?

- Tak. - bardziej zabrzmiało to jak pytanie, niż odpowiedź.

- To sobie zrób, w lewej szafce są kubki. - uśmiechnęła się. - Wiesz czemu zgarnęli Axla?

- Nie, nie powiedział mi. Muszę znaleźć jeszcze Slasha...

- Mnie? - przerwał mu Mulat, który jakimś cudem pojawił się w progu.

- Tak, Ciebie. Wiesz gdzie jest Izzy?

- No... - odrzekł gitarzysta, siadając na krześle.

Wyjął z kieszeni spodni papierosa, zapalił go, po czym oparł głowę o ścianę.

- To go zawołaj, bo musimy jechać.

- Gdzie? - spytał zaskoczony Hudson, a na jego twarzy ukazał się promienny uśmiech.

- Na komisariat, przymknęli nam wokalistę. - westchnął znudzony Duff, obracając w ręku kubek.

W razie gdyby ktokolwiek miał jeszcze pytania, blondyn wyszedł szybko z domu, i wsiadł do samochodu. Włączył radio, akurat leciało Sex Pistols, więc humor mu się poprawił. Zniecierpliwiony czekał na przyjaciół.

***
- Dzień dobry. - Stradlin przywitał się z policjantem siedzącym na komisariacie. - Trzymacie tu naszego przyjaciela.

- Imię i nazwisko? - burknął mężczyzna, pisząc coś na komputerze.

Na stercie papierów, które przypominały ręczniki do wycierania rozlanej kawy, leżały kajdanki, okruszki po ciastkach, jakieś teczki, papierosy. Biurko wydawało się być Hellhousem w czystszym wydaniu.

- Ale moje czy kolegi?

- Kolegi. - funkcjonariusz wywrócił oczami, a następnie z brązowej, papierowej siatki, wyjął kanapkę.

- William Rose. - odparł szatyn, zdejmując okulary przeciwsłoneczne.

- Niestety, ale nie mogę państwa teraz do niego zaprowadzić.

- Dlaczego? - do biurka doskoczył Slash, odpychając rytmicznego ręką.

- Ponieważ jest na przesłuchaniu. - mundurowy dalej nie spojrzał na muzyków. Jego dłonie cały czas jeździły po klawiaturze.

- Jakim przesłuchaniu? I w ogóle czemu go zamknęliście? - awanturował się Saul.

- Przepraszam, nie mogę udzielać takich informacji. - mruknął niewzruszony policjant, przesuwając się na drugi koniec biurka, aby w spokoju zjeść śniadanie.

- Cholera mnie kiedyś trafi... - mruknął pod nosem Hudson, siadając na plastikowym krześle w poczekalni.

- Czekajcie, Axl wspominał, że wujek Charliego pracuje na komendzie. Może on nam coś powie. - na Izziego zleciało nagłe olśnienie.

- Idealny pomysł, ale jak chcesz go szukać? Będziesz chodził po korytarzu i krzyczał ''szukam wujka Charliego''? - skrytykował go zdenerwowany Slash.

Kłótnie przerwał dopiero jasnowłosy policjant, który wyszedł z sali. Za jego plecami stał skuty Rose.

- Hej stary, co się dzieje? - zapytali chórkiem, ujrzawszy przyjaciela.

Chłopak pokręcił jedynie głową.

- Dobrze, ze jesteście. Wasz przyjaciel nie chce mówić, a to się może dla niego źle skończyć.

Koledzy popatrzyli po sobie, po czym Izzy podszedł nieco bliżej.

- Axl, powiedz im wszystko, to Cię wypuszczą.

Rudowłosy burknął coś pod nosem, westchnął, a następnie odwrócił się w stronę policjanta.


***

- Ty chyba żartujesz! Skąd wiesz? - Duff wypuścił głośno powietrze, siedząc w salonie z zespołem i przyjaciółkami.

- Byłam dzisiaj rano w szpitalu, doktor Smith mi powiedział.

- Skoro wiedzą gdzie jest Ethan, to pewnie będą chcieli go porwać. - mruknął Izzy.

- Po co im dziecko? W końcu zabili już tę kobietę. - wtrącił Steven, siedząc z kotem na kolanach.

- W sumie racja. - poparł przyjaciela.

- Chyba nie powinnam Wam tego mówić... - zaczęła Skarlet, niepewnie patrząc na przyjaciółkę. - Ale chłopiec jest im jeszcze bardziej potrzebny, niż śmierć jego matki. - dokończyła, gdy Judy kiwnęła głową.

- Nie rozumiem. - Slash zmarszczył brwi, uważnie rozmyślając nad tym, co dzieje się w życiu tego bezbronnego dziecka.

- Otóż... Matka Ethana spotykała się z jednym z tych gangsterów, niejakim Tedem Bundym, ale nie wiadomo, kto jest ojcem chłopca. Koleś się wkurzył, zerwali, zaczął ją szantażować i powiedział, że jak mu nie zapłaci, to zrobi coś dzieciakowi...

- To nie ma sensu...

- Daj mi dokończyć... - westchnęła czarnowłosa. - Wszystko co miała, zapisała Ethanowi. Oczywiście majątek dostałby po jej śmierci.

- Dlatego ją zabili...

- Dokładnie. Gorzej jest z małym. Z tego co wiadomo, Ted nie jest do końca zdrowy psychicznie, a kobieta wyraźnie napisała, że jeżeli jej dziecko, po 3 roku życia, zostanie zamordowane w jakiś niemiłosierny sposób, to majątek ma przejść na Bundiego. Czemu tak zrobiła, nie wiadomo. Jedyną osobą, która może zmienić testament, jest biologiczny ojciec dziecka. Problem w tym, że nikt poza nią, nie wie kto to.

Na twarzach znajomych gościło przerażenie i współczucie. Wszyscy patrzyli po sobie wystraszeni.

- Skąd Ty to wiesz? - zapytał Hudson, wciąż tak samo zszokowany.

- Charlie był na imprezie. Gadałam z nim dziś rano, jak poszliście.

- Tak swoją drogą, gdzie jest Axl? - Judy zauważyła brak wokalisty dopiero po dwóch godzinach.

- W kuchni. Od kiedy wróciliśmy z komendy, ciągle tam siedzi. - Duff wzruszył ramionami. - Nie chce nam powiedzieć, za co go wtedy przymknęli.

- Nie wiem jak Was, ale mnie ta historia... poruszyła. - perkusista zmienił temat, podniósł się, i poszedł do swojego pokoju.

- Mnie też Steve, mnie też. - mruknął rytmiczny. - To co, gramy w karty?

Wszyscy oprócz Skarlet, chętnie zgodzili się na propozycję chłopaka. Dziewczyna natomiast powędrowała do kuchni.

- Axl... - zaczęła już w progu.

- Nie chce mi się gadać. - odburknął, i odwrócił się w stronę ściany.

- Domyślam się, ale... chyba wiem o co chodzi...

- Jak to? - zdziwił się William, uważnie badając szatynkę wzrokiem.

- Rozmawiałam z lekarzem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Hand Signal...Rock On